Numer dwa w Platformie Obywatelskiej po Donaldzie Tusku. Odpowiada za czarną robotę. Do tej pory to on rozdawał karty, eliminował przeciwników i budował swoją silną pozycję. Ale wraz z ujawnieniem afery hazardowej, jego dobra passa się skończyła. Czy na stałe? Czy po dymisji Grzegorz Schetyna utrzyma swoją potęgę?

Do tej pory w Platformie liczyły się tylko dwie osoby: Donald Tusk i Grzegorz Schetyna. Tusk - gwiazda partii, jako jedyny ma szansę na Pałac Prezydencki. Schetyna miał mu w tym pomóc. Na jego barkach spoczywało sprawne zarządzanie kadrami PO i dobrze mu to wychodziło. "W Platformie się go boją. Więc każdy woli mu nie podpaść i robić, co chce Grzegorz" - mówi partyjny kolega. I dodaje: "Schetyny należy się bać".

Dlaczego? Jak podpadniesz, nie dostaniesz miejsca na liście albo partyjnych pieniędzy na kampanię. Mało tego, należy zabiegać o jego względy. "Najlepiej jest mu złożyć jakąś propozycję. Zagwarantować jakieś wpływy na swoim polu działania. Trzeba wykazywać się czynami. Nie wystarczy tylko słowo" - mówi jeden z naszych rozmówców.

Schetyna nie tylko ma władzę w regionach PO. Jego duch obecny jest też w różnych ministerstwach. "Ministrowie przyjmują jego ludzi np. na stanowisko szefów gabinetów. To się opłaca obu stronom. Bo ludzie Schetyny gwarantują ministrom częste i dobre kontakty z <drugim po Tusku>, zaś dla Schetyny są cennym źródłem informacji o tym, co się dzieje w ministerstwie" - opowiada kolega byłego wicepremiera. Dlatego politycy Platformy nie mają złudzeń, że choć musiał pożegnać się z rządem, jego pozycja aż tak bardzo na tym nie ucierpiała. Ma kierować klubem.

Mistrz wycinania

Swoją pozycję Schetyna budował przez lata. Duży wpływ miała wieloletnia znajomość z Tuskiem. Poznali się na początku lat 90. Obaj należeli do Kongresu Liberalno-Demokratycznego. - Od początku się polubili. Obaj interesują się piłką nożną. Są podobni mentalnie, mają podobny sposób funkcjonowania. W ich grupie był też Paweł Piskorski. Mieli do siebie zaufanie - opowiada ich dawny kolega.









Reklama




Schetyna szybko się nauczył, jak sprawnie robić politykę. Pierwszym poważnym testem była rywalizacja z Władysławem Frasyniukiem o władzę we wrocławskiej Unii Wolności. Nieoficjalnie działacze unii mówili, że by go przegłosować Schetyna wpisywał na listę członków partii martwe dusze. Ten trik nazwano pompowaniem kół. "Władek był wtedy legendą. Ogranie go wydawało się niemożliwe, a jednak Schetyna wygrał. Okazał się bardzo sprawny w wycinaniu, co zostało mu do dziś" - wspomina jeden z naszych rozmówców. Wraz z Tuskiem i Piskorskim budował w Platformie jej skrzydło liberalne, które szybko stanęło w opozycji do Macieja Płażyńskiego.

Trio Tusk - Schetyna - Piskorski nie ograniczało się jedynie do polityki. Oni naprawdę się lubili, razem spędzali wolny czas, chodzili po lokalach. Dziś Schetyna nie przyznaje się do przyjaźni z Piskorskim. Ale niegdyś potrafił za niego odebrać telefon komórkowy i przedstawić się jako jego asystent. Dlatego dużym zaskoczeniem było wyeliminowanie w 2006 r. niedawnego kolegi. Pretekstem do usunięcia go z PO stał się artykuł w "Dzienniku" o tym, że były prezydent Warszawy, wówczas europoseł PO, kupił popegeerowską ziemię, by dostać unijne dotacje na jej zalesienie. Zaraz po publikacji Schetyna miał zadzwonić do Piskorskiego i uspokajać: "Możesz na nas liczyć". Ale następnego dnia zebrał się zarząd. Sentymentów nie było.

Niewątpliwie na klęsce europosła skorzystał właśnie Schetyna. Bowiem władza dzieliła się już tylko na dwóch: na niego i Tuska. Pierwszy chciał wygrać wybory, drugi podporządkować sobie partię. Kolejnym spektakularnym sukcesem Schetyny było wyeliminowanie Jana Rokity. Dlaczego właśnie jego? Po pierwsze był za blisko Tuska, dostał nawet od niego obietnicę kierowania klubem. Po drugie publicznie krytykował Schetynę za sposób zarządzania partią. Jeden z naszych rozmówców wspomina, iż zdarzało się, że któryś z polityków zwracał się do Schetyny z prośbą o telefon do Rokity, a ten ostentacyjnie odpowiadał, że nie ma do niego numeru. - Robił wszystko, by tylko zmarginalizować wpływy Janka - dodaje.


Po przegranych wyborach w 2005 r. Rokita był zwolennikiem koalicji z PiS. Gdyby do tego doszło, mógłby liczyć na ministerialną tekę. Schetyna robił wszystko, by do niej nie doszło. - Pamiętam, jak po przegranych wyborach na wyjazdowym posiedzeniu klubu odbyło się rozliczanie za klęskę. Rokita chciał zgłosić wniosek o odwołanie Schetyny z funkcji sekretarza generalnego partii. Ale odkładał to na koniec, na drugi dzień. Wieczorem toczyła się ostra rozmowa. Wyglądało na to, że Rokita może wygrać to głosowanie - wspomina polityk PO. - Ale jak się zaczął drugi dzień obrad, to nagle zaaranżowany został alarm przeciwpożarowy i ewakuacja wszystkich. I Rokita nie zdążył złożyć wniosku - opowiada.

Politycy w PO mówią krótko: wycięcie Rokity jeszcze bardziej wzmocniło Schetynę, to od niego zależało układanie list. - Po ostatnich eurowyborach jeden z polityków PO, który nie dostał takiego miejsca na liście, jakie chciał, żalił mi się, że rozmawiał wcześniej z Donaldem i było wszystko OK, ale ostatecznie centrala go wycięła - mówi jeden z eurodeputowanych. Centrala, czyli Schetyna.

Inna anegdota pokazuje, iż Schetyna rzeczywiście uwierzył, że może wszystko. "Jednemu z kandydatów, który nie był jego bezpośrednim zwolennikiem, za to, że da mu jedynkę na liście, kazał pocałować się w rękę i złożyć przysięgę, że będzie wiernym sługą" - mówi partyjny kolega Schetyny.

Czy dziś, po dymisji, Schetyna pozwoliłby sobie na podobny żart? Jego przeciwnicy nie mają złudzeń, że dyktat "Scheta" jeszcze się nie skończył. - Tusk dał mu drugą szansę na odbudowanie swojej pozycji. Oczywiście kierowanie klubem to uszczuplenie władzy. Ale i tak Schetyna został potraktowany najłagodniej, jak było można - ocenia poseł PO. I dodaje: - Strach w PO teraz lekko opadnie, ale nie na tyle, aby go nie wybrano na szefa klubu.

O tym, że to nie koniec politycznej kariery Schetyny, przekonany jest też europoseł PiS Ryszard Czarnecki, który podobnie jak Schetyna należał do NZS we Wrocławiu. "On jest teraz na zakręcie politycznym. Ale nie wypadł z drogi, zjechał tylko na pobocze. To taki kontrolowany poślizg" - ocenia. I dodaje: "Jako szef klubu będzie mieć realną władzę. Choć utraci swój wizerunek szeryfa, który bardzo pieczołowicie budował w MSWiA".


Ale pojawiają się też głosy, że uwikłanie w aferę hazardową może być początkiem schyłku kariery Schetyny. Tym bardziej że mierzył wysoko - chciał zastąpić Tuska na fotelu premiera, jeśli ten zostałby prezydentem. - Donald z Grześkiem pewnie się umówili, że nadal jest to aktualne. Ale takie obciążenie, jakim jest afera będzie niemałym kłopotem, na drodze do realizacji tego scenariusza - ocenia były kolega Tuska i Schetyny.

Koniec wielkiej przyjaźni

Czy Schetyna nie ma żalu do premiera o dymisję i czy nadal równie chętnie będzie grał na jego sukces w wyborach prezydenckich? Na razie pewnie tak. Bo w PO nie ma złudzeń, że jedyną szansą na ponowne zwycięstwo w wyborach parlamentarnych jest wygrana Tuska z Lechem Kaczyńskim. Ale co wtedy, kiedy zarówno PO, jak i Tusk zaczną drastycznie tracić w sondażach? - Wydaje mi się, że ta zadra po dymisji zostanie na zawsze. To już nie będzie tak, że z taką samą walecznością Schetyna będzie robić to co do tej pory. Jeśli Tuskowi zacznie spadać poparcie, zaczną się debaty, czy trzeba być dalej lojalnym. Bo przecież umieranie z uśmiechem za partię nie jest takie proste - mówi jeden z naszych rozmówców.

Jedno jest pewne: Schetynę, który do tej pory decydował, kogo wyciąć, a kogo nie, sam teraz ma problem i musi walczyć o polityczne przeżycie. Można powiedzieć: raz na wozie, raz pod wozem. Schetyna niewątpliwie właśnie z wozu spadł. Spadł przez szefa CBA Mariusza Kamińskiego. Absurd tej historii jest taki, że to nikt inny jak Schetyna namawiał w 2007 r. po wygranych wyborach Tuska, by zostawił na stanowisku szefa Centralnego Biura Kamińskiego. Kamiński jest kolegą Schetyny jeszcze z czasów NZS. Czyżby Schetynę po raz pierwszy zgubiły koleżeńskie sentymenty?