"9 listopada jest ważną datą w dziejach Niemiec, ale raczej przez przypadek stał się datą historyczną" - przyznał na niedawnym spotkaniu z grupą zagranicznych dziennikarzy ówczesny pierwszy sekretarz Socjalistycznej Partii Jedności Niemiec (SED) Egon Krenz.
Cała jesień 1989 roku w NRD była pełna napięć. Tysiące ludzi uciekały z kraju na Zachód, przez ambasady RFN w Pradze, Warszawie i przez Węgry. Setki tysięcy manifestowały na ulicach wschodnioniemieckich miast, domagając się demokratycznych reform.
4 listopada 1989 roku na berlińskim Alexanderplatz doszło do największej w historii NRD demonstracji z udziałem prawie pół miliona ludzi. Opozycyjny ruch Nowe Forum uzyskał zgodę władz NRD na jej przeprowadzenie, choć obawiano się - jak przyznał Krenz - że może dojść do prób sforsowania muru berlińskiego.
Wbrew nadziejom kierownictwa SED opublikowany 6 listopada projekt nowej ustawy o ułatwieniach podróży zagranicznych nie uspokoił nastrojów i został uznany - nawet przez część funkcjonariuszy partii - za dalece niewystarczający. Aby powstrzymać falę ucieczek obywateli NRD przez Czechosłowację biuro polityczne postanowiło wydać tymczasowe rozporządzenie, które usuwało komplikacje przy wydawaniu zezwoleń na wyjazdy z NRD na stałe.
Opracowanie treści rozporządzenia powierzono ówczesnemu szefowi wydziału paszportowego i meldunkowego resortu spraw wewnętrznych NRD Gerhardowi Lauterowi. On to i jego trzej współpracownicy uznali, że w tymczasowej regulacji należy również uwzględnić wyjazdy prywatne z możliwością powrotu, aby jeszcze bardziej nie zaostrzać nastrojów społecznych.
Rada ministrów NRD przyjęła zaproponowane przez ekspertów Lautera rozporządzenie 9 listopada 1989 roku, po południu. Miało ono wejść w życie kolejnego dnia o 4.00 nad ranem. Ale Egon Krenz wręczył komunikat z treścią nowej regulacji sekretarzowi KC SED ds. informacji Guenterowi Schabowskiemu, z poleceniem, by ten zapowiedział decyzję na transmitowanej na żywo konferencji prasowej.
Mało obeznany z tematem Schabowski przez blisko godzinę nie wspomniał o rozporządzeniu, rozprawiając o innych sprawach. Dopiero krótko przed 19.00 korespondent włoskiej agencji ANSA Ricardo Ehrmann zadał decydujące pytanie, za które w zeszłym roku otrzymał niemiecki order Federalnego Krzyża Zasługi: "Czy nie sądzi pan, że projekt nowej ustawy o ułatwieniach w podróżowaniu był wielkim błędem?"
Wówczas Schabowski nie mógł dłużej zwlekać i sięgnął po notatkę z informacją o nowych zasadach dotyczących podróżowania. "Postanowiliśmy dziś przyjąć regulacje, które umożliwiają każdemu obywatelowi wyjazd przez przejścia graniczne NRD. O prywatne podróże za granicę można wnioskować bez potrzeby przedkładania dowodów na istnienie przesłanek (okazja do wyjazdu i relacje rodzinne). Pozwolenia będą wydawane w krótkim czasie (...) Wyjazdy na stałe mogą następować przez wszystkie przejścia graniczne NRD z RFN względnie z Berlinem Zachodnim" - odczytał.
Po pytaniach z sali, od kiedy zasady te wchodzą życie, Schabowski przerzucał dokumenty i najwyraźniej przytoczył ostatnie zdanie z przygotowanego na następny dzień komunikatu i powiedział: "Według mojej wiedzy wchodzi to..., to jest natychmiast. Niezwłocznie".
Choć wypowiedzi Schabowskiego były niejednoznaczne, to już kilka minut później agencja AP poinformowała: "Granica NRD otwarta". Podchwyciły to pozostałe media, w tym zachodnioniemiecka telewizja. Wkrótce też setki ludzi ruszyły w kierunku berlińskich przejść granicznych.
"To był najbardziej niebezpieczny moment tego wieczoru. Straż graniczna i organy bezpieczeństwa nie miały jeszcze żadnych rozkazów. Mieli je dostać 10 listopada nad ranem" - podkreśla Krenz. Do dziś irytuje go, że nie docenia się rozsądku, okazanego wówczas przez wschodnioniemieckie organy, które nie zdecydowały się na użycie przemocy. "Jedna kropla krwi wystarczyłaby, żeby tamten listopadowy wieczór skończył się katastrofą" - ocenia.
Pierwszy szlaban poszedł w górę około 23.30 na przejściu granicznym przy Bornholmer Strasse, na samowolny rozkaz porucznika Haralda Jaegera, oficera Ministerstwa Bezpieczeństwa Państwa (Stasi). Uznał on, że sytuacja może stać się niebezpieczna, gdyż na przejściu gromadził się coraz większy tłum. Początkowo Stasi nakazało przepuszczanie przez granicę jedynie najbardziej niespokojnych osób, którym w paszportach lub dowodach osobistych stawiano stemple na zdjęciu, co oznaczało brak prawa powrotu do NRD. Niewiele to jednak dało. Dlatego po krótkiej naradzie z podwładnymi Jaeger rozkazał: "Otworzyć szlaban". Szacuje się, że tamtej nocy przez przejście na Bornholmer Strasse przeszło 20 tysięcy ludzi.
Po latach Jaeger wyznał autorowi książki pt. "Człowiek, który otworzył mur", że tłum, który widział przed sobą, w żadnym razie nie był "agresywną, żądną zemsty zgrają; to byli radośni ludzie, którzy świętowali i tańczyli".
Około północy otwarto wszystkie punkty graniczne między NRD a Berlinem Zachodnim. Dwie godziny później setki ludzi z zachodniej strony wdrapywały się na mur w okolicach Bramy Brandenburskiej, mimo że NRD-owska straż graniczna usiłowała ich powstrzymać za pomocą armatek wodnych.
W nocy z 9 na 10 listopada berlińczycy po raz pierwszy od 28 lat spacerowali po Placu Paryskim i przez Bramę Brandenburską. Inni chwycili za młotki i dłuta i zabrali się do demontażu muru. Świętowano też na głównym zachodnioberlińskim bulwarze Kuerfurstendam, którym przejechała parada wschodnioniemieckich trabantów.
Jedynie kierownictwo SED milczało - także następnego dnia po upadku muru - nie mogąc pojąć, jak doszło do anarchii 9 listopada.
Dziś niemal każdy berlińczyk, który pamięta 9 listopada 1989 roku, dokładnie przypomina sobie, co robił, gdzie był i co myślał tamtej nocy. "To było niesamowite" - odpowiadają najczęściej świadkowie wydarzeń. Dla wielu już wówczas stało się jasne, że nadszedł kres NRD. Ostatecznie nastąpiło to z chwilą zjednoczenia dwóch państw niemieckich 3 października 1990 roku.