Reporterzy odkryli, że według oficjalnych dokumentów Nicolas Sarkozy był tego dnia w innej stolicy - Paryżu. Jest niemal pewne, że do Berlina dotarł najwcześniej tydzień później - pisze "Daily Mail". Dopiero wtedy ówczesny 34-letni mer Neuilly mógł sobie zrobić zdjęcie z młotkiem przy pokrytym graffiti fragmencie muru.

Reklama

Tymczasem Sarkozy w notce na Facebooku żywo opisuje zdarzenia 9 listopada. Jak obserwował entuzjazm berlińczyków, jak dzielili się z nim swoimi nadziejami i uczuciami. Opisuje też, że przez kompletny przypadek wśród wiwatujących tłumów spotkał obecnego premiera Francois Fillona. A do Niemiec pojechał razem z innym późniejszym premierem - Alainem Juppe.

I tu pojawiła się pierwsza rafa. Bowiem Juppe przyznał wczoraj we francuskim radiu, że w Berlinie był, ale dwa dni później. Poza tym dziennikarze wyliczają, że Niemcy z zachoduzaczęli burzyć mur dopiero rano 10 listopada, a to, że pojechał do Berlina poprzedniego dnia rano, bo wiedział, że dzieje się coś ważnego, Sarkozy musiał zmyślić, bo informacje na ten temat zaczęły spływać dopiero wieczorem.

Sprawa stała się na tyle poważna, że głos musiał zabrać rzecznik Pałacu Elizejskiego. I podtrzymał wszystko, o czym napisał prezydent. Niestety nie przekonało to ani dziennikarzy, ani internautów, którzy dotąd szydzą z Sarkozy'ego, nazywając go "Superbohaterem Sarko" i pisząc, że prezydent wierzy też, że sfilmował na księżycu Neila Armstronga...