Nowojorski prokurator Preet Bharara nie ukrywa, że zamierza dobrać się do kont Wiktora Buta rozsianych w bankach na całym świecie.
Każdy z zarzutów - jeżeli zostanie udowodniony - może kosztować legendarnego Pana Śmierci 20 lat za kratkami. W sumie grozi mu więc wyrok 180 lat więzienia. Niewiele mniejszy wymiar kary grozi jego najbliższemu współpracownikowi - Amerykaninowi syryjskiego pochodzenia Richardowi Chichakliemu. Sąd wejdzie też na konta Buta w bankach Wachovia, Deutsche Bank, International Bank of Commerce czy Israel Discount Bank of New York.
Według nowojorskiej prokuratury But i Chichakli w 2007 r. rozpoczęli tworzenie nowych linii lotniczych Samar Airlines. Kupowali samoloty i rekrutowali załogi, które zgodnie z ich zamysłem, miały transportować broń i kontrabandę między Stanami Zjednoczonymi a ojczyzną Buta - Tadżykistanem. Żeby sfinansować cały proceder, But uruchomił fundusze rzędu co najmniej 1,7 mln dolarów, dokonując elektronicznych przelewów z kont w Kazachstanie, Cyprze i Rosji. Suma ta - śmieszna w porównaniu do setek milionów, którymi obracał on przez poprzednie kilkanaście lat - przeszła też przez konta banków w Nowym Jorku i Salt Lake City. Te operacje dziś pozwalają Amerykanom pociągnąć handlarza do odpowiedzialności.
Jeszcze dwa lata temu, kiedy But został aresztowany w hotelu w Tajlandii, gdzie miał sfinalizować transakcję z rzekomymi bojownikami kolumbijskiej partyzantki FARC (a w rzeczywistości agentami amerykańskiej agencji antynarkotykowej DEA), eksperci z goryczą przyznawali, że wkrótce może on wyjść na wolność. Był zbyt potrzebny światowym rządom, również USA, jako cichy i nieformalny wykonawca zleceń, których oficjalnie nie wypadało wydawać. Handlarz - który przez niemal dwie dekady zaopatrywał strony konfliktów w Angoli, Kongu, Liberii, Rwandzie i Sudanie, dowoził broń zarówno do afgańskich talibów, jak i ich przeciwników - udowodnił, że może się przydać Waszyngtonowi.
czytaj dalej
"Jak to się stało, że But podpisał kontrakty z Pentagonem czy wcześniej z ONZ, nie wiadomo do dziś" - mówi nam Michael Moodie, ekspert ds. bezpieczeństwa instytutu Chatham House w Londynie. "Nie mam jednak wątpliwości, że musiało się to stać w chwili, gdy panował chaos, i nikt nie miał czasu sprawdzić, kim jest kontrahent" - dodaje. Rzeczywiście, taki chaos panował tuż po obaleniu Saddama Husajna. Gdy prezydent Bush w lipcu 2004 r. podpisał pakiet sankcji wymierzonych w liberyjskiego krwawego dyktatora Charlesa Taylora i jego sojuszników, a w konsekwencji kilka miesięcy później Departament Skarbu zamroził konta 30 powiązanych z Butem spółek, jednocześnie trzy inne firmy należące do "handlarza śmiercią" obsługiwały Amerykanów w Iraku.
Od 2003 r. jego samoloty przywoziły do Bagdadu przesyłki Federal Express dla sił lotniczych USA, namioty dla marines, urządzenia wideo do instalacji w czołgach i transporterach, wyposażenie do pracy na polach naftowych i personel słynnej firmy inżynieryjnej Kellogg Brown & Root. W 2004 r. doliczono się 142 lądowań maszyn tylko jednej z należących do niego linii - Irbis - na lotnisku w Bagdadzie. Amerykanie nigdy nie pokusili się o ujawnienie, ile zarobił on na rządowych kontraktach podpisywanych z Pentagonem.
But - choć jest najsłynniejszym handlarzem bronią - nie jest ani największy, ani jedyny. "Na świecie są dziesiątki takich jak on, działających na podobną, globalną skalę" - twierdzi Moodie. "Dotyczy to zwłaszcza tych, którzy oferują broń niewielkiego kalibru. Nikt nie zna ich nazwisk, jednak operują oni na skalę nie mniejszą od Buta, choć bez jego spektakularności" - podkreśla nasz rozmówca.