"Dostaliśmy od nich ponad 20 mln dolarów. Wydamy je na broń, łączność i pojazdy do przeprowadzenia jeszcze większej ilości samobójczych ataków" - powiedział jeden z członków Rady Islamskiego Talibanu, na czele której stoi mułła Mohammad Omar.

Jeśli to prawda, że talibowie wyłudzili od rządu w Seulu okup za uwolnienie porwanych w lipcu Koreańczyków, to znaczy, że odnieśli podwójny sukces. Bo nie dość, że Korea Południowa zgodziła się wycofać swoich żołnierzy z Afganistanu, to jeszcze musiała sowicie terrorystom zapłacić. Mało tego, obiecała islamskim radykałom, że odwoła z Afganistanu wszystkie południowokoreańskie misje chrześcijańskie oraz wszystkich wolontariuszy.

Najgorsze w tym wszystkim jest to, że talibowie poczują się teraz niebywale pewni. Tylko czekać aż zaczną porywać na przykład Polaków, by żądać od Warszawy milionowych okupów. Ale jeszcze bardziej prawdopodobne jest to, że terroryści będą za pomocą porwań zmuszać poszczególne kraje do wycofywania swoich wojsk z Afganistanu. Talibom zależy bowiem na swobodzie działania. Nie chcą być kontrolowani przez obce wojska, które niszczą im nielegalne uprawy opium. Tymczasem to właśnie z eksportu narkotyków terroryści mają najwięcej pieniędzy.

Jedno jest pewne - nie wszyscy z porwanych 23 koreańskich wolontariuszy wrócą do rodzin. Talibowie zastrzelili w sierpniu dwóćh misjonarzy z tej grupy. Później, gdy ich rządania były przez Seul spełniane, uwalniali kolejne osoby.