Wyglądają jak wieloryby wyrzucone do połowy na brzeg. W niebo patrzą tylko smętnie kioski okrętów podwodnych. Marynarze zdemontowali co się da, resztę dokończyli złomiarze. Nie mieli z tym problemu. Wejście na cmentarzysko pilnowane jest przez jednego rozchełstanego żołnierza z kałachem na plecach. Za wejście na teren bazy pobiera stałą opłatę - cztery paczki papierosów. Ich marka nie ma znaczenia.

Kiedy paczki nikną w kieszeniach munduru, ręką wykonuje gest przepuszczenia i mruczy pod nosem - "dawaj". Kilkaset metrów dalej w brudnej, mętnej od ropy i smarów wodzie leżą okręty podwodne. Bez żadnego ładu i składu. Zatonęły w tych miejscach, w których po prostu porzucił je holownik. Na ich pokładzie cały czas pracują atomowe reaktory. Nie ma pieniędzy na ich unieszkodliwienie.

Rosyjskim specjalistom ze stoczni wojskowej w Siewierodwińsku udało się do tej pory rozbroić zaledwie dwa z nich. Okręt podwodny typu Granit: K-525 (wcześniej funkcjonującego pod nazwą Archangielsk) oraz K-206 Murmańsk. Unieszkodliwienie każdego z nich kosztowało 34 mln złotych! A w kolejce czeka jeszcze 100 atomowych reaktorów. Chyba że wcześniej któryś eksploduje...