Tonąca w śniegu góra Hood (3429 m n.p.m.), największa w stanie Oregon, od dawna przyciągała śmiałków. I już nieraz ekipy ratownicze znajdowały tam przemarznięte ciała lub wywoziły helikopterami ledwo żywych wspinaczy. W 1976 roku trójka studentów cudem przeżyła 13 dni w śniegu i lodzie.

7 grudnia trójka doświadczonych alpinistów - Kelly James, Briana Hall i Jerry Cook - ruszyła, by zdobyć górę. Trzy dni później ten pierwszy zadzwonił z komórki do rodziny. Leżał w jaskini śnieżnej bez sił, reszta wyruszyła po pomoc. 11 grudnia rozpoczęto poszukiwania. Po tygodniu znaleziono ciało Jamesa. Osierocił czwórkę dzieci. W następnej jaskini śnieżnej leżał sprzęt i śpiwory pozostałych dwóch wspinaczy. Na zboczu widać także ślady, które nagle urywają się. Jeśli alpiniści wpadli do lodowcowych szczelin, głębokich na setki metrów, trudno będzie odnaleźć ich ciała.

W poszukiwaniach ratownicy używają czterech śmigłowców, m.in. dwóch wojskowych. Pomagają ochotnicy i byli wojskowi. Warunki są fatalne. Wieje silny wiatr, co chwila ze zbocza schodzą olbrzymie lawiny. Trzymetrowa warstwa śniegu także nie ułatwia akcji. Z każdym dniem maleją szanse na znalezienie alpinistów żywych. W takich warunkach największym ich wrogiem jest mróz.