Zimbabwe jeszcze niedawno było krajem mlekiem i miodem płynącym. Jedną z najlepszych gospodarek Czarnego Lądu, która eksportowała mnóstwo żywności.

Ale teraz, obfite kiedyś pola, zarastają chwastami. Ludzie nie żyją w murowanych domach jak jeszcze niedawno, ale w szałasach i lepiankach. Niektórzy głodują, bo brakuje jedzenia. Zimbabwe musi je teraz importować. Inflacja szybuje w przestworzach - prawie 600 proc. rocznie.

Wszystkiemu winny jest 82-letni prezydent, Robert Mugabe, który niepodzielnie rządzi krajem od uzyskania niepodległości w 1990 roku. To obecnie najdłużej panujący władca w Afryce. I u władzy chce się utrzymać do końca swojego życia.

W 2000 roku Mugabe wyrzucił z kraju tysiące białych farmerów. Ziemię rozdał swoim poplecznikom. Ambasador Zimbabwe w USA bezczelnie przekonywał CNN, że było to najlepsze wydarzenie w historii tego kraju. Bo wreszcie Czarni nie byli spychani na margines i dostali ziemię we własne ręce. Ta ziemia teraz zarasta opuszczona, a gospodarka się wali.

Opozycja właściwie nie istnieje. Ci, którzy przeciwstawili się prezydentowi w ostatnich wyborach, stracili swoje domy - rok temu buldożery zrównały je z ziemią. Szacuje się, że aż 700 tysięcy osób straciło dach nad głową.

Teraz Mugabe planuje przesunąć wybory na późniejsze lata. By dalej rządzić. "Jeśli on nadal zostanie u sterów, to kraj wpadnie w otchłań" - przepowiada Bulawayo Pious Ncube, arcybiskup z Zimbabwe.

Do tego wszystkiego, dziennikarze mają zakaz wstępu do kraju. Reporterowi CNN-u udało tam się dostać podstępem.