Jak na rewolucję, to nazwa jest...dziwna. Ale wzięła się z tego, że opozycja chce do wygłodzonego Turkmenistanu wysłać kilka pociągów z mąką. I w ten sposób namówić Turkmenów, żeby odrzucili tych, którzy doprowadzili ich do nędzy, i wybrali nowe, demokratyczne władze. Przywódcy opozycji, których Turkmenbasza wygnał z kraju, teraz - po jego śmierci - chcą wrócić i przejąć władzę.
Nie ma co liczyć na całkowicie bezkrwawą rewolucję. Opozycyjny kandydat na prezydenta Khudaiberdy Orazov zapowiada, że ludzi Nijazowa trzeba odsunąć od władzy wszelkimi możliwymi sposobami. Nawet wojną domową. A wybory nowego przywódcy już w lutym, na zebraniu turkmeńskiego parlamentu.
Analitycy sugerują, że wybory to starcie USA i Moskwy. Opozycja ma wsparcie Waszyngtonu, który chce mieć w Turkmenistanie swoje bazy wojskowe, a jeśli umożliwi Orazowowi i jego ludziom dojście do władzy - to ci na pewno pozwolą amerykańskiej armii na wejście do kraju. Moskwa zaś chce położyć łapę na turkmeńskich złożach gazu.
Turkmenbasza, który zmarł w zeszłym tygodniu na atak serca, rządził krajem twardą ręką. Wprowadził kult jednostki, wszędzie kazał budować swoje złote pomniki, zakazał opery czy baletu, a jego poemat wszyscy obywatele musieli znać na pamięć. Mimo gigantycznych zysków z handlu gazem doprowadził gospodarkę do ruiny, bo zarobić dawał tylko najbliższym współpracownikom.