To odpowiedź na wydarzenia z przełomu marca i kwietnia. Polska baza Echo w Diwaniji była wielokrotnie wtedy ostrzeliwana z moździerzy. Od czasu rozpoczęcia operacji "Czarny Orzeł" ataki ustały.

Podejrzani o terroryzm i działalność w grupach zbrojnych to przede wszystkim obywatele Iraku. "Zatrzymano także cztery osoby posługujące się sfałszowanymi dokumentami" - poinformował nas ppłk Marek Zieliński, rzecznik Wielonarodowej Dywizji Centrum Południe. Ich prawdziwa tożsamość jest obecnie ustalana.

Żołnierze wielonarodowej dywizji skonfiskowali także kilkanaście magazynów broni rozmieszczonych na terenie i w okolicach Diwaniji. Arsenały składały się z karabinów maszynowych, granatów, pocisków do moździerzy i rakiet. "Odnaleziono także sprzęt do produkcji improwizowanych ładunków wybuchowych, które następnie zakładane są przy drogach i odpalane za pomocą radia" - dodaje ppłk Zieliński. Przeczesywanie Diwaniji - choć powodujące utrudnienia dla mieszkańców - będzie najprawdopodobniej trwało jeszcze około tygodnia.

Łącznie w akcji, która rozpoczęła się 6 kwietnia, bierze udział 3300 żołnierzy. "To zmiana w myśleniu o polskiej misji wojskowej w Iraku, która nie może się ograniczać do siedzenia w strzeżonej bazie wojskowej i w ten sposób jedynie narażać się na ostrzał" - mówi DZIENNIKOWI minister obrony Aleksander Szczygło.

Choć Polacy nie biorą bezpośredniego udziału w samych walkach na ulicach irackiego miasta, to są widoczni: patrolują ulice w rejonach, w których działają żołnierze amerykańscy, oraz obsadzili punkty kontrolne w Diwaniji. Ponadto z powietrza osłaniają działania irackich wojsk lądowych.

"Cieszę się, że są wymierne efekty działań polskich wojsk w Iraku, oraz z tego, że podczas tej operacji nie ponieśliśmy do tej pory żadnych strat. To świadczy o tym, że była dobrze zaplanowana" - powiedział nam Janusz Zemke, były wiceminister obrony narodowej w rządzie SLD.