Pierwsi przybysze w Wysp Brytyjskich, pod wodzą legendarnego dziś kapitana Johna Smitha, dotarli do Jamestown w 1607 r. I w to samo miejsce przyjechała królowa Elżbieta II. Przybyła, by uczcić 400-lecie tego wydarzenia. Pierwsze kroki po wyjściu z samolotu skierowała w stronę szczęśliwych zwycięzców loterii, w której nagrodą była chwila z lwicą Albionu i uścisk jej dłoni.
Podczas wizyty w stolicy stanu, Richmond, królowa wspomniała tragedię na kampusie Virginia Tech. Ku zaskoczeniu wielu nie powiedziała nic na temat niewolnictwa. Nie przeprosiła też za śmierć i cierpienia miejscowej ludności, którą Brytyjczycy wykorzystywali w swoich koloniach. Po prostu taki ma zwyczaj - tłumaczy Richard Quest, korespondent CNN z Londynu. "Postęp kosztuje, więc wpływ na społeczeństwo jest nieunikniony. Dzisiejsze Stany Zjednoczone są wielokulturowym kotłem i inspiracją dla przyszłych wyzwań" - stwierdziła królowa.
Amerykanie mają wyjątkowy stosunek do Elżbiety II - oparty na miłości i nienawiści, wzmacniany, gdy tylko brytyjska monarchini odwiedza USA. "Gdy jest daleko, wyśmiewamy Brytyjczyków, opowiadając o 1776 roku i o tym, jak skopaliśmy im tyłki. Gdy tylko królowa albo książę przybywają do nas, gotowi jesteśmy wydrapać sobie oczy, byle tylko uszczknąć coś z jej majestatu" - tłumaczy Quest i dodaje, że "niestety, tak to już jest, że monarchą człowiek się rodzi. Można mieć w bród pieniędzy, ogromny dom, ale królem czy królową można się jedynie urodzić."