Wspólnym kandydatem chadeckich partii CDU i CSU oraz liberalnej FDP jest premier Dolnej Saksonii, ceniony polityk CDU, 51-letni Christian Wulff. Z arytmetyki wyborczej wynika, że to on zamieszka wkrótce w Zamku Bellevue, siedzibie szefa niemieckiego państwa. W Zgromadzeniu Federalnym, złożonym z 1244 członków - posłów Bundestagu oraz takiej samej liczby delegatów krajów związkowych - koalicja ma bowiem absolutną większość (644 głosy).

Reklama

Pewnością koalicjantów i samego Wulffa zachwiał jednak manewr opozycyjnych socjaldemokratów i Zielonych, którzy zgłosili własnego kandydata - cieszącego się dużym autorytetem, charyzmatycznego pastora Joachima Gaucka, byłego opozycjonisty w d. NRD i pierwszego szefa Urzędu ds. Akt Stasi.

W ciągu minionych trzech tygodni 70-letni Gauck zyskał ogromną popularność w opinii publicznej, ma za sobą większość mediów, sympatyzują z nim nawet niektórzy politycy oraz elektorzy z ramienia partii rządzącej.

Podczas publicznych wystąpień przekonuje, że chce dodać ludziom odwagi w trudnych czasach, odbudować zaufanie do instytucji państwa. Gauck porównywany jest przez niektóre media nawet z prezydentem USA Barackiem Obamą, który budził podobne emocje przed wyborami amerykańskimi w 2008 r. Tygodnik "Der Spiegel" nazwał go "dziadkiem Obamą" (Gauck ma 70 lat) i pisze o swoistej "gauckomanii", jaka opanowała Niemcy.

Reklama

Według sondażu opublikowanego w niedzielę przez gazetę "Bild am Sonntag", gdyby prezydenta Niemiec wyłaniano w wyborach bezpośrednich zostałby nim Gauck z 42 proc. poparcia. Na Wulffa głosowałoby 36 proc.

czytaj dalej >>>



Reklama

"Kandydatura Gaucka, osobistości ponadpartyjnej, ale bliskiej poglądowo także konserwatystom i liberałom, wynikała z czysto partyjnych kalkulacji opozycji i była świadomą prowokacją wobec Angeli Merkel" - powiedział dziennikarzom politolog Paul Nolte z Wolnego Uniwersytetu w Berlinie.

W nieoficjalnych rozmowach wielu chadeków i liberałów przyznaje, że chętnie głosowałoby na Gaucka, ale nie uczyni tego przez wzgląd na dobro koalicji. W miniony weekend były prezydent RFN Richard von Weizsaecker podkreślił nawet, że wybór głowy państwa powinien być "niezależny od celów koalicji czy partii".

Głosowanie w Zgromadzeniu Federalnym jest tajne i formalnie nie można narzucić dyscypliny partyjnej. Komentatorzy podkreślają zatem, że autorytet Angeli Merkel, a także wicekanclerza szefa liberałów Guido Westerwellego zależy w dużej mierze od tego, jak dalece zdołają zmobilizować oni partyjne szeregi.

"Krytyczna będzie pierwsza tura głosowania - ocenia profesor Nolte. - Jeśli Wulff nie uzyska w niej bezwzględnej większości, to w drugiej rundzie może dojść do dalszej erozji poparcia dla kandydata koalicji".

Nie jest zatem wykluczone, że dopiero trzecia tura, gdy do wyboru wystarczy już zwykła większość, otworzy Wulffowi drogę do Zamku Bellevue. Joachim Gauck raczej nie ma szans na zwycięstwo, bo poparcia odmówiła mu trzecia partia opozycyjna, postkomunistyczna Lewica; kandydatem tej partii na prezydenta RFN jest posłanka do Bundestagu Luc Jochimsen.

"Sama konieczność przeprowadzenia trzeciej tury byłaby jednak impulsem dla dalszego osłabienia koalicji rządzącej i naruszenia wzajemnego zaufania" - dodał Nolte. Jego zdaniem dojdzie do szukania winnych i wzajemnych oskarżeń ze strony FDP oraz CDU/CSU, które i bez tego spierają się w wielu istotnych sprawach polityki państwa.