W kończącej się dziś w Warszawie podróży kandydata Republikanów po krajach strategicznie ważnych dla USA więcej było wpadek niż konkretów na temat wizji świata.
Wprawdzie Obama przed czterema laty nie był ekspertem od polityki zagranicznej, ale umiał swoją wizją porwać przychodzące na spotkania z nim tłumy. Romney zaś próbuje zaprezentować się jako polityk, który przywróci Ameryce pozycję globalnego lidera, lecz robi to ogólnikami, na dodatek co i rusz wzbudzając kontrowersje. W Londynie zakwestionował stan przygotowań brytyjskiej stolicy do olimpiady i mówił, że lepiej niż Obama rozumie wagę anglosaskiego sojuszu USA i Wielkiej Brytanii. W Izraelu zadeklarował bezwarunkowe poparcie dla władz tego kraju, gdyby zdecydowały się na interwencję w celu powstrzymania irańskiego programu nuklearnego i napomknął o przeniesieniu amerykańskiej ambasady z Tel Awiwu do Jerozolimy. W przededniu przyjazdu do Polski powtórzył zaś, że uważa Rosję za największego geopolitycznego wroga USA.
Polityka zagraniczna nie będzie czynnikiem decydującym o wyniku tegorocznych wyborów w USA, ale jest polem, na którym można Obamę trochę wypunktować. Prezydent zrealizował swoje przedwyborcze obietnice, jak zakończenie wojny w Iraku, zamknięcie Guantanamo, ograniczenie zaangażowania w Afganistanie, może się też pochwalić sukcesem w postaci zlikwidowania Osamy bin Ladena. Jednak z kilkoma nowymi wyzwaniami radzi sobie słabo, co pokazuje pasywna polityka Waszyngtonu w trakcie arabskich rewolucji, brak reakcji na masakry ludności cywilnej w Syrii czy na zaostrzanie kursu przez Władimira Putina.
Romney deklaruje, że z tą pasywnością skończy i zapowiada bardziej zdecydowaną reakcję na mocarstwowe ambicje Rosji, na nieuczciwe praktyki handlowe Chin czy program atomowy Iranu. Co to oznacza w praktyce, tego jednak nie wyjaśnia. Zamiast tego jest zbyt wiele zimnowojennej retoryki. Za każdym razem, gdy jedna lub druga strona używa zwrotu "wróg numer 1", to przypomina hollywodzkie filmy albo minione czasy. Mamy rok 2012, a nie połowę lat 70. – powiedział niedawno rosyjski premier Dmitrij Miedwiediew.
Reklama
Z polskiego punktu widzenia większe zainteresowanie sprawami Europy Środkowej – którą Barack Obama zepchnął na dalszy plan, m.in. ograniczając plan budowy tarczy antyrakietowej – jest oczywiście korzystne, ale eksperci przestrzegają, że republikański pretendent do Białego Domu może tu przedobrzyć. Polacy mogą się obawiać, że takimi wypowiedziami na temat Rosji Romney spowoduje, iż relacje z nią będą bardziej znaczące i bardziej napięte, niż powinny być – uważa Fran Burwell z waszyngtońskiego think tanku Atlantic Council.
Na przekonanie Amerykanów to tego, że ma bardziej konkretny plan na politykę zagraniczną, Romneyowi zostało już niespełna sto dni. Na razie przegrywa on z Obamą, ale według większości lipcowych przewaga obecnego prezydenta mieści się w granicach błędu statystycznego.