To jest piekło - mówią syryjscy opozycjoniści. Działacze alarmują, że reżim prezydenta Baszara al Asada przypuścił szturm na wiele miast przed spodziewaną amerykańską interwencją w Damaszku. Opozycjoniści twierdzą, że w czasie, gdy światowi politycy zastanawiają się nad atakiem, syryjski prezydent chce jeszcze przed interwencją zabić tak wielu rebeliantów, jak to tylko możliwe.
Jak relacjonuje z Bejrutu specjalny wysłannik Polskiego Radia Wojciech Cegielski, Lokalne Komitety Koordynacyjne informują, że tylko wczoraj w całym kraju zginęło 87 osób, z czego jedna trzecia to kobiety i dzieci. Opozycjoniści twierdzą, że rządowa armia zaatakowała niemal pół tysiąca miejsc w Syrii, bombardując cele z powietrza oraz strzelając rakietami ziemia-ziemia.
Aktywiści podkreślają, że od czasu, gdy Amerykanie ogłosili, że chcą zaatakować Damaszek, rządowa armia atakuje zajęte przez rebeliantów dzielnice w dzień i w nocy. - Nawet w mojej okolicy w Damaszku jest inaczej. Zanim zaczęto mówić o atakach, mieliśmy 2-3 ostrzały dziennie, teraz jest ich znacznie więcej i są one bezpośrednio wymierzone w dzielnice mieszkalne - mówi wysłannikowi Polskiego Radia działaczka z Damaszku Susan Ahmad.
Opozycja od kilku dni mówi też, że syryjskie władze przenoszą w bezpieczne miejsca część arsenału i ważne dokumenty z budynków rządowych. Niepotwierdzone informacje mówią również o więźniach, którzy są przewożeni do baz wojskowych, będących potencjalnymi celami amerykańskiego ataku.
Syryjskie władze od kilku dni powtarzają, że są gotowe na ewentualny atak. Podkreślają też, że interwencja w Damaszku nie rozwiąże sytuacji, a jedynie wspomoże terrorystów z Al-Kaidy, którzy walczą po stronie opozycji.