Do Kijowa, na wielką demonstrację opozycyjną, zjeżdżają manifestanci. To przede wszystkim mieszkańcy zachodniej części kraju. Odkąd milicja brutalnie rozpędziła demonstrację na stołecznym placu Niepodległości, manifestacje zmieniły charakter z proeuropejskich na otwarcie antyrządowe. Najmniejsze poparcie dla rządzącej Partii Regionów jest właśnie w zachodniej części kraju. Tam też najwięcej ludzi chce podpisania umowy stowarzyszeniowej Ukrainy z Unią.
Mieszkańcy Lwowa, Iwano-Frankowska i Tarnopola jadą do Kijowa czym się da - samochodami, busami i autobusami. Widziałem, jak wczoraj bili dzieci, studentów. Moja córka ma 21 lat, ona mogła tam być. Spakowałem się i pojechałem - mówi jeden z nich.
O ile zazwyczaj przed demonstracjami opozycja skarży się na to, że milicja drogowa zatrzymuje protestujących czy też że przewoźnicy są zastraszani, o tyle teraz takich sygnałów prawie nie ma. Rzadko także widać funkcjonariuszy na ulicach Kijowa - poza placem Niepodległości, gdzie pilnują "choinki na krwi". Tak mieszkańcy stolicy nazywają choinkę postawioną obok miejsca, gdzie wczoraj przed świtem milicja brutalnie pobiła grupę demonstrantów. Oficjalnym powodem akcji milicji było to, że manifestanci przeszkadzali w montażu dekoracji świątecznych.
Oburzenie sobotnimi porannymi wydarzeniami na placu Niepodległości wyraził Wiktor Janukowycz. Oświadczenie zamieszczono wczoraj na stronie internetowej prezydenta. Janukowycz potępił działania, które doprowadziły do konfliktu i cierpień ludzi. Przypomniał, że jeszcze kilka dni temu sam mówił o swoim poparciu dla pokojowych demonstracji. Zapewnił, że ci, którzy doprowadzili do wydarzeń na placu Niepodległości, będą ukarani. Zażądał też od Prokuratury Generalnej, aby przedstawiła jemu i wszystkim Ukraińcom rezultaty śledztwa. Potwierdzam: razem widzimy naszą europejską przyszłość - napisał prezydent Ukrainy.