To właśnie mieszkającego od lat w USA imama oraz jego zwolenników w armii prezydent Recep Tayyip Erdogan wskazał jako winnego próby przeprowadzenia zamachu stanu w Turcji. Gulen był oskarżany przez władze w Ankarze o stworzenie równoległych struktur w policji, sądownictwie, mediach i armii oraz o dążenie do obalenia rządu. Sam Gulen zdecydowanie zaprzeczył oskarżeniom i oznajmił, że "w najmocniejszych słowach" potępia próbę zamachu stanu.
Sam Gulen udzielił wywiadu "Financial Times" i kilku innym redakcjom. W swych wypowiedziach postawił tezę, że za próbą puczu stoi Partia Sprawiedliwości i Rozwoju (AKP), kierowana przez prezydenta.
- Możliwe, że mógł to być sterowany zamach stanu (przez AKP Erdogana) i że może on posłużyć do stawiania kolejnych oskarżeń - stwierdził Gulen. Na celowniku władzy znaleźć mieliby się jego zwolennicy oraz wojsko.
Jednocześnie stwierdził, że nie wierzy w to, iż świat serio potraktuje oskarżenia wygłaszane pod jego adresem przez prezydenta. Przekonywał również, że nie obawia się deportacji ze Stanów Zjednoczonych i to mimo rosnącej presji ze strony władz Turcji. Wezwanie do jego wydania wygłoszone przez Erdogana nazwał blefem i przyrównał polityczną taktykę głowy tureckiego państwa do tej stosowanej przez Adolfa Hitlera w latach 40. XX wieku w Niemczech.
- Skonfiskowali własność i organizacje medialne, wyważali drzwi i atakowali ludzi w tylu podobnym do tego stosowanego przez hitlerowskie SS - mówił Gulen i opisywał, jakie represji doznawali jego zwolennicy ze strony partii Erdogana.
77-letni Gulen cierpi na cukrzycę i problemy z sercem. Mieszka skromnie, choć jego posiadłość w Pensylwanii jest ogromna. "Financial Times", którego reporter odwiedził pokój Gulena, opisywał, że był on ozdobiony sztuką islamską i kilkoma tureckimi flagami.