W Budapeszcie demonstranci spotkali się w kilku miejscach miasta, po czym przeszli do podnóży Wzgórza Zamkowego w Budzie, gdzie odbył się wiec. Na początku pochodu niesiono transparent z napisem „Mamy dość”. W tłumie powiewały też flagi węgierskie i unijne. Protest, zorganizowany przez organizację pozarządową Młodzież za Demokracją oraz młodzieżówkę Węgierskiej Federacji Związków Zawodowych (MASZSZ), był mniej liczny niż poprzedni na początku stycznia. Według niezależnego portalu index.hu mogło w nim uczestniczyć około 2 tys. osób.
Do demonstracji doszło też w innych miastach. W Tatabanya zebrało się kilkaset osób, w Salgotarjan 200. Oba miasta leżą na północy kraju przy granicy ze Słowacją. W niektórych miejscach protesty miały formę spowalniania ruchu przez kolumnę kilkudziesięciu samochodów. Tak było m.in. w Szekszardzie (południe kraju), Veszprem (zachód), na drodze nr 1 pod Gyoer (północny zachód), Nyiregyhaza (północny wschód) i Zalaegerszeg (zachód).
Rzecznik rząd Istvan Hollik ocenił, że sobotnie demonstracje pokazują, iż już się zaczęła kampania przed majowymi wyborami do Parlamentu Europejskiego. Według niego jest jasne, że nowelizacja kodeksu pracy stanowi tylko pretekst do demonstracji, a stoi za nimi amerykański finansista George Soros. Rząd węgierski twierdzi, że Soros chce sprowadzić do Europy miliony imigrantów i zależy mu na tym, w by w PE pozostała „proimigrancka większość”. Dodał, że rząd ubolewa, iż znalazło się kilka takich związków zawodowych, które „asystują” w tej „proimigranckiej” kampanii.
Grudniowa nowelizacja kodeksu pracy zwiększyła górny limit godzin nadliczbowych z 250 do 400 rocznie i wydłużyła okres ich rozliczenia - w postaci dni wolnych lub wynagrodzenia pieniężnego - z roku do 3 lat. Jej wycofanie jest jednym z postulatów MASZSZ do premiera Viktora Orbana. Premier oświadczył, że rząd nie ma w planach zmiany nowelizacji. To dobra ustawa. Nikogo do niczego nie zobowiązuje. Korzysta z niej ten, kto chce - oświadczył.