13 sierpnia dane przestały napływać ze stacji pomiarowych w miejscowościach Bilibino i Zalesowo - powiedział w rozmowie z "Wall Street Journal" szef organizacji Lassina Zerbow. Trzy dni wcześniej zamilkły stacje w miejscowościach Dubna i Kirow, położone bliżej miejsca incydentu. Wszystkie cztery ośrodki mają za zadanie wykrywanie radioaktywnych cząsteczek i stanowią element łańcucha stacji pomiarowych, rozciągającego się od Dubnej, położonej na północ od Moskwy, do Zalesowa na Syberii i Bilibina na Czukotce.
Początkowo przedstawiciele rosyjskich władz powiedzieli CTBTO, że funkcjonowanie ośrodków, które przerwały nadawanie, było utrudnione przez "kwestie komunikacyjne i sieciowe". Nie podali przy tym, kiedy spodziewają się wznowienia pracy przez te stacje.
Stacja wykrywająca promieniowanie w Ussuryjsku, w pobliżu Władywostoku na rosyjskim Dalekim Wschodzie, nadal działa - przekazał Zerbow, który odmówił spekulowania na temat przerwy w transmisji danych z innych ośrodków.
Rosyjski wiceminister spraw zagranicznych Siergiej Riabkow, cytowany we wtorek przez agencję Interfax powiedział, że przekazywanie przez Rosję do CTBTO danych ze stacji monitorujących promieniowanie jest dobrowolne i że wypadek z 8 sierpnia w każdym razie nie jest sprawą tej organizacji.
"WSJ" podkreśla, że USA i pozostałe światowe potęgi dysponują różnymi narzędziami do monitorowania testów wojskowych w Rosji oraz weryfikowania, czy kraj ten stosuje się do Traktatu o Całkowitym Zakazie Prób Jądrowych (CTBT). Oprócz amerykańskich satelitów wywiadowczych i zdolności przechwytywania komunikatów są także setki rozmieszczonych na całym świecie stacji pomiarowych, monitorujących ruchy sejsmiczne, fale dźwiękowe i obecność cząsteczek radioaktywnych.
Jednak zdaniem ekspertów przerwa w transmisji danych z czterech rosyjskich ośrodków to dowód, że Kreml próbuje ograniczyć wyciek informacji o broni testowanej na poligonie Nionoksa; służby wywiadowcze USA podejrzewają, że wybuch nastąpił w trakcie próby prototypu pocisku manewrującego o napędzie nuklearnym. Specjaliści podkreślają, że nie wierzą, by testowany pocisk przenosił głowicę atomową ani że Rosja zawiesiła transmisję danych pomiarowych, by zatuszować tajny test broni jądrowej.
Jak pisze "WSJ", Rosja może też starać się ograniczać medialne doniesienia na temat wielkości chmury radioaktywnej powstałej na skutek eksplozji oraz obecnych w niej radioaktywnych elementów.
Wybuch na poligonie rakietowym rosyjskiej marynarki wojennej w Nionoksie nad Morzem Białym nastąpił 8 sierpnia. Pierwszy oficjalny komunikat na temat zdarzenia informował, że silnik rakietowy na paliwo ciekłe wybuchł w trakcie próby poligonowej, powodując pożar, ale poziom promieniowania nie zwiększył się ponad naturalną emisję tła. Jednak stacje pomiarowe w odległym o około 40 km Siewierodwińsku odnotowały nagły skok radioaktywności, która według późniejszych doniesień mediów była w pewnej chwili 200 razy silniejsza niż emisja tła.
W wydanym kilka dni po incydencie komunikacie rosyjska państwowa korporacja nuklearna Rosatom podała, że wypadek dotyczył "izotopowego źródła energii dla silnika rakietowego na paliwo ciekłe". Według oficjalnych informacji wybuch spowodował śmierć pięciu uczestniczących w teście ekspertów przemysłu zbrojeniowego.