Reakcja Zachodu na wysłanie wojska na ulice pakistańskich miast oraz odwołanie styczniowych wyborów parlamentarnych jest mniej niż symboliczna. Wczoraj z Muszarrafem spotkała się grupa ambasadorów, która wyraziła zaniepokojenie rozwojem sytuacji w tym kraju. Stany Zjednoczone i Wielka Brytania - dwaj najważniejsi gracze w regionie, którzy mogliby wymóc na nim zmianę decyzji - ograniczyli się jedynie do apelu, by zrezygnował ze stanowiska szefa sztabu armii i mimo wszystko zgodził się na styczniowe wybory. Jeszcze cieniej zabrzmiał głos Unii Europejskiej, która poprosiła władze Pakistanu o "utrzymanie się na drodze demokracji".
Z perspektywy Islamabadu najważniejszym sygnałem była umiarkowana reakcja Waszyngtonu. Wprawdzie sekretarz stanu Condoleezza Rice zapowiedziała rewizję pomocy finansowej, jakiej USA udzielają Pakistanowi, ale wątpliwe jest, by Biały Dom zdecydował się na uszczuplenie kwoty prawie miliarda dolarów, jaką co roku zasila pakistańskie władze w ramach wsparcia wojny z terroryzmem. "Amerykanie wyrazili swój gniew mówiąc o opóźnieniu pomocy finansowej" - mówi DZIENNIKOWI Azmat Hayat Khan, politolog z uniwersytetu w Peszawarze. "Jednak nie spodziewam się, by wyciągnęli jakieś poważniejsze konsekwencje".
Tymczasem zaczyna wrzeć na ulicach pakistańskich miast. Jako pierwsi na ulice wyszli wczoraj prawnicy. Dla nich stan wyjątkowy oznacza próbę zablokowania prac Sądu Najwyższego, który miał zadecydować o tym, czy wygrane przez generała wybory prezydenckie odbyły się legalnie. Rozeźleni prawnicy zapowiedzieli trzydniowe protesty; ich demonstracje w Lahore, Karaczi oraz Rawalpindi zostały rozpędzone przez policję.
Aresztowano półtora tysiąca osób, wielu uczestników zostało dotkliwie pobitych. "Drakońskie posunięcie", "Stan wojenny”, "Drugi przewrót generała Muszarrafa" - tak z kolei na decyzję o wprowadzeniu stanu wyjątkowego zareagowała miejscowa prasa. Oburzenie wylewa się też z internetowych forów. 'Zimbabwe, oto nadchodzimy” - komentuje jeden z internautów. "Czas, żeby blogerzy z Pakistanu przestali pisać w Internecie i zaczęli być ostrożni - ostrzega inny. "To stan wojenny".
Kogo obawia się Perwez Muszarraf
-Oficjalnym powodem wprowadzenia stanu wyjątkowego przez ekipę Muszarrafa była rosnąca siła islamskich fundamentalistów. Odkąd w lipcu siły bezpieczeństwa spacyfikowały Czerwony Meczet, bastion pakistańskich zwolenników talibów, dokonano w Pakistanie co najmniej kilku dużych zamachów terrorystycznych. M.in. 19 października dwaj zamachowcy-samobójcy wysadzili się w tłumie witającym wracającą do kraju byłą premier Benazir Bhutto. Zginęło 139 osób. Terroryści atakowali też koszary i autobusy wojskowe w różnych częściach kraju.
- Wprowadzenie stanu wyjątkowego uderza w legendę pakistańskiej polityki Benazir Bhutto. Spekuluje się, że jednym z głównych powodów decyzji Muszarrafa jest niebywała popularność byłej premier, i to pomimo że ostatnie dziewięć lat spędziła na emigracji. Jej powrót był możliwy dzięki naciskom USA, które uznały, że Muszarraf musi wzmocnić swoją władzę, dzieląc ją z innym silnym politykiem. Generał mógł się jednak obawiać, że Bhutto stopniowo odsunie go od władzy, dlatego zdecydował się na demonstrację siły.
- Sąd najwyższy, jedna z najbardziej szanowanych w Pakistanie instytucji, miał niebawem zadecydować o legalności październikowych wyborów prezydenckich. W razie negatywnego orzeczenia, władza prezydenta Muszarrafa byłaby pozbawiona podstaw prawnych i w rzeczywistości nielegalna. Według pakistańskich prawników generał już wcześniej próbował wpływać na decyzję sędziów - teraz zaś, na mocy przepisów regulujących funkcjonowanie państwa w czasie stanu wyjątkowego, może po prostu nie zwracać uwagi na wyroki SN.