„Towarzysz Wang zasłużył się aktywną postawą na polu rozrywki i dzięki temu przechodzi do biura politycznego. Towarzysz Li mało tańczy i stepuje, więc musi poczekać na awans. Na razie będzie grzać stołek w Komitecie Centralnym. A jak się w KC sprawdzi, to zobaczymy, co jeszcze da się dla niego zrobić”.

Reklama

Te zdania brzmią jak parodia wystąpienia na zjeździe chińskich komunistów albo fragment chińskiej komedii o członkach partii, którzy dzięki swej lojalności kręcą się na karuzeli władzy, dochrapując się coraz wyższych stanowisk. Nic bardziej mylnego: to wypowiedzi zasłyszane w Destination, pekińskim klubie dla homoseksualistów obojga płci, który usytuowany jest o rzut kamieniem od kultowego dla komunistów Stadionu Robotniczego.

W weekendowe wieczory ten owiany legendą pekiński klub kipi od bywalców, namiętności i zabawy. Aby znaleźć się w paszczy smoka, wystarczy opłacić bilet wejściowy, którego koszt trudno uznać za wygórowany – 30 juanów to równowartość 10 zł. A na dodatek w tę cenę wkalkulowano drinka; może to być porcja whisky, anyżówki czy wódki wyborowej obficie posypanej pokruszonym lodem. Schodzi wszystko, bo alkoholowe gusta gości, wśród których roi się od cudzoziemców, są urozmaicone tak samo jak ich stroje. Osoby ubrane w tradycyjne dżinsy i bawełniane podkoszulki są w mniejszości, przeważają właściciele fantazyjnych kreacji jakby żywcem zdjętych z modeli na pokazie mody dyktatorów mody: Dolce & Gabbany, Arkadiusa czy Jean-Paula Gaultiera. W salach wirują dźwięki muzyki wykonywanej przez kapelę meksykańskich gejów, w powietrzu wisi zapach dobrych wód kolońskich, unosi się dym z zachodnich i miejscowych papierosów. Ich smakiem i aromatem upajał się swego czasu twórca chińskich reform Deng Xiaoping. Wytrenowane powonienie niezawodnie wyczuje również woń narkotyków, które są wprawdzie w Chinach zabronione, ale których nie może zabraknąć.

Te zdania brzmią jak parodia wystąpienia na zjeździe chińskich komunistów albo fragment chińskiej komedii o członkach partii, którzy dzięki swej lojalności kręcą się na karuzeli władzy, dochrapując się coraz wyższych stanowisk. Nic bardziej mylnego: to wypowiedzi zasłyszane w Destination, pekińskim klubie dla homoseksualistów obojga płci, który usytuowany jest o rzut kamieniem od kultowego dla komunistów Stadionu Robotniczego.

Reklama

W weekendowe wieczory ten owiany legendą pekiński klub kipi od bywalców, namiętności i zabawy. Aby znaleźć się w paszczy smoka, wystarczy opłacić bilet wejściowy, którego koszt trudno uznać za wygórowany - 30 juanów to równowartość 10 zł. A na dodatek w tę cenę wkalkulowano drinka; może to być porcja whisky, anyżówki czy wódki wyborowej obficie posypanej pokruszonym lodem. Schodzi wszystko, bo alkoholowe gusta gości, wśród których roi się od cudzoziemców, są urozmaicone tak samo jak ich stroje. Osoby ubrane w tradycyjne dżinsy i bawełniane podkoszulki są w mniejszości, przeważają właściciele fantazyjnych kreacji jakby żywcem zdjętych z modeli na pokazie mody dyktatorów mody: Dolce & Gabbany, Arkadiusa czy Jean-Paula Gaultiera. W salach wirują dźwięki muzyki wykonywanej przez kapelę meksykańskich gejów, w powietrzu wisi zapach dobrych wód kolońskich, unosi się dym z zachodnich i miejscowych papierosów. Ich smakiem i aromatem upajał się swego czasu twórca chińskich reform Deng Xiaoping. Wytrenowane powonienie niezawodnie wyczuje również woń narkotyków, które są wprawdzie w Chinach zabronione, ale których nie może zabraknąć.

Od starożytności do Destination

W Państwie Środka homoseksualizm praktykowano i tolerowano już w starożytności. A już na pewno nie stroniono od niego w sferach dworskich, o czym mogą świadczyć materiały dokumentujące okres panowania dynastii Han, która trzęsła krajem przez ponad 400 lat, do 220 r. (przed nią rządziła dynastia Qin, która zaczęła budować Wielki Mur). Badający tamtą epokę historycy twierdzą, że każdy cesarz Han miał jednego, a nawet kilku męskich kochanków. Przez wieki było to częścią intymnego życia władców, przetrwało aż do czasów ostatniej, mandżurskiej dynastii Qing, która padła pod ciosami rewolucji demokratycznej w latach 1911 - 1912. Ostatni cesarz, nieletni Pu Yi uwieczniony w filmie Bernardo Bertolucciego pod tym samym tytułem, tylko z powodu wieku nie zdążył wejść w związki gejowskie.

Reklama

Od 1740 r. nie mogli się w nie angażować cesarscy poddani, bo obłudny imperator zabronił tego edyktem. Potem, wraz z umacnianiem się w Chinach wpływów nauki i filozofii Zachodu, było tylko gorzej. Homofobia rozpleniła się, a geje i lesbijki musieli zejść do podziemia. Ci zaś, których zidentyfikowano, byli wytykani palcami, karani torturami, a w skrajnych przypadkach zabijani.

Po obaleniu cesarstwa oficjalne rygory zelżały, jednak wróciły z nową mocą w 1949 r., gdy w Chinach zatriumfowali komuniści. Apogeum represji przypadło na lata obłąkanej rewolucji kulturalnej - wtedy na porządku dziennym były egzekucje i wieloletnie wyroki więzienia dla homoseksualistów. Kochający inaczej mogli odetchnąć dopiero wtedy, gdy stery rządów w Zakazanym Mieście przejął Deng Xiaoping. Deng był pierwszym partyjnym aparatczykiem, który jasno widział szkody wynikające z wszelkiego dogmatyzmu. I aby je zażegnać, do góry nogami wywrócił kanony sterowanej centralnie gospodarki i obyczajowości. To on, ofiara rewolucji kulturalnej, pogardliwie zwany przez betonowych towarzyszy "Psim łbem", zapoczątkował proces przeobrażeń, które zrodziły nie tylko cud gospodarczy, ale również takie kluby jak Destination.

Tęczowe herbaciarnie

Dziś lokale dla gejów nie budzą już w Chinach większych emocji. Zupełnie inaczej niż kilka lat temu, gdy w Pekinie otwarto bar dla lesbijek Cai Hong (Tęcza). O tamtym skandalu chińska stolica długo nie mogła zapomnieć. Teraz tego typu bary, kluby, dyskoteki, łaźnie czy - jakże by inaczej - herbaciarnie, jak grzyby po deszczu wykwitają nie tylko w Pekinie. Mnożą się w komercyjnych metropoliach - Szanghaju i Kantonie słynących z kosmopolityzmu i obyczajowego luzu jeszcze przed komunistycznym przewrotem. Ale także w Shenzhen, czyli zbudowanej od zera w ciągu zaledwie 25 lat gigantycznej aglomeracji, która uchodzi za najbardziej drapieżny i liberalny w lansowaniu postmodernistycznej moralności ośrodek Chin. W partyjnych mediach do Shenzhen przylgnęła opinia jaskini wyuzdania.

To właśnie z tych molochów kultura gejowska promieniuje na pozostałe rejony Państwa Środka. Wdarła się m.in. do Xianu, znanego dotąd przede wszystkim z armii terakotowej, do Dalianu, powiększonego w XIX w. do rozmiarów megaportu przez Rosjan, oraz do Kunmingu, centrum administracyjnego najbardziej wielobarwnej etnicznie prowincji Yunnan. Według oficjalnych, lecz bardzo niepełnych statystyk, homoseksualistów w Chinach jest mniej więcej tylu, ile wynosi ludność Polski - około 40 mln.

Gniazda kochających inaczej

W Mudidi (to chińska nazwa Destination) jest ścisk, bo to dziś najbardziej trendy gniazdo kochających inaczej w Pekinie. Ale już na pierwszy rzut oka widać, że zabójczy tłok nikomu specjalnie nie przeszkadza. "W końcu jesteśmy w Chinach" - mówi DZIENNIKU Pablo pracujący dla hiszpańskiej organizacji charytatywnej. "Tutaj jest wszędzie ciżba: na ulicy, w sklepie, w restauracji. Pod tym względem klub gejowski nie jest żadnym wyjątkiem" - dodaje.

Jeszcze częściej bywa w klubie Eric zatrudniony przez francuską firmę z branży nowych technologii. "Co mnie tu przyciąga? Cóż, myślę, że fajna atmosfera i olbrzymi wybór partnerów. Europejczyka może też ująć dyskrecja Chińczyków, którzy w te "klocki" są tak samo dyskretni jak w dyplomacji państwowej" - uśmiecha się Eric.

W Chinach scena klubowa dla przedstawicieli odmiennej orientacji seksualnej systematycznie się rozrasta. Ale to nie wszystko; przybywa również stron internetowych, na których geje i lesbijki zamieszczają emocjonalne wpisy i zdjęcia nierzadko o pornograficznym ładunku. Ingerencje policji są sporadyczne, bo rząd ma zbyt wiele innych spraw na głowie. Musi m.in. sprostać groźbie deficytu surowców oraz poradzić sobie z rosnącą przepaścią między biednymi i bogatymi. Ten nawał kłopotów sprawia, że nie jest w stanie totalnie ingerować w życie prywatne obywateli tak jak dawniej, za czasów reżimu Mao.

Władza wyraźnie poluzowała; jedynie czasem zupełnie pro forma służby porządkowe przeprowadzają pokazową akcję, żeby nikt powiedział, że nie trzymają ręki na pulsie. Właśnie dlatego zabroniono dystrybucji amerykańskiego obrazu o homoseksualnym afekcie dwóch pasterzy owiec "Tajemnica Brokeback Mountain" w reżyserii Chińczyka z Tajwanu Anga Lee. Ale podrobione płyty z trefnym filmem można było bez trudu dostać u pokątnego handlarza za 5 juanów, czyli niespełna 2 zł. Cenzura nie dopuściła też na ekrany kin opowieści "Lan Yu", nakręconej przez Stanleya Kwana z Hongkongu, na podstawie głośnych internetowych wyznań pekińskiego geja. Ale i tę podróbkę można z łatwością odszukać w kartonowym pudle domokrążcy.

Trzy razy nie

Wobec gejów i lesbijek chińscy urzędnicy przyjęli dwuznaczną postawę ochrzczoną jako "trzy razy nie" - nie godzimy się, nie dezaprobujemy i nie promujemy. A ponieważ reprezentanci nietypowej orientacji seksualnej widzą, że władza już nie szykanuje tak bardzo jak kiedyś, to i coraz mniej krępują się publicznych spotkań i wzajemnego okazywania sobie sympatii. Do manifestacji seksualnej inności coraz częściej dochodzi nawet w takich obleganych miejscach jak centra handlowe czy parki.

A przecież aż do 2001 r. w Państwie Środka homoseksualizm figurował na liście chorób. Skłonność ku sobie osób tej samej płci zaliczono do kategorii zaburzeń psychicznych. Podejrzani "odmieńcy" często lądowali w psychuszkach, bo jako eksponenci "butwiejącego kapitalizmu" uchodzili za wrogów ustroju. Sześć lat temu tę kontrowersyjną kwalifikację homoseksualizmu uchylono.

Wkrótce potem do boju ruszyła seksuolożka Li Yinhe, ikona ruchu gejowskiego w Chinach, która zaczęła lobbować na rzecz zalegalizowania małżeństw homoseksualnych. Li wielokrotnie namawiała do podjęcia inicjatywy ustawodawczej delegatów Ogólnochińskiego Zgromadzenia Przedstawicieli Ludowych. Ale ponieważ wchodzą oni w skład fasadowego parlamentu, całkiem uzależnionego od partyjnych bonzów (na dodatek zbierającego się tylko raz w roku), na razie nic nie wskórała. Li Yinhe nie daje jednak za wygraną i jeszcze jedno podejście do tej kwestii szykuje na marzec, na pięć miesięcy przed letnią olimpiadą w Pekinie. Chinka liczy na to, że może wtedy, aby uwieść Zachód domniemanym liberalizmem, decydenci pofolgują i przerobią ustawę.