Poparcie bogatego klanu to dla 46-letniego prawnika, który próbuje wkupić się w łaski białego establishmentu, prawdziwy dar z niebios. "To największy możliwy trybut, jaki Obama mógł zgarnąć w czasie tej kampanii" - mówił anonimowo dziennikarzom jeden z demokratycznych polityków.
Pierwsze oznaki, że największe nazwisko Demokratów pracuje teraz dla sztabu młodego konkurenta Hillary Clinton, pojawiły się już kilka dni temu, gdy pochwalny artykuł o Obamie napisała Kennedy-Schlossberg.
"Uważam, że Barack byłby co najmniej tak dobrym prezydentem jak mój ojciec" - napisała, nie przebierając w słowach w komentarzu opublikowanym na łamach "New York Timesa".
Tymczasem 76-letni senator Edward Kennedy z Massachusetts, najmłodszy z trzech braci Kennedych, długo wahał się, kogo poprzeć w nadchodzących wyborach prezydenckich.
"Moja decyzja będzie bardzo trudna, bo przyjaźnię się niemal ze wszystkimi kandydatami" - mówił jeszcze niedawno obecny przywódca słynnego klanu. Nie jest tajemnicą, że sztaby obu demokratycznych kandydatów od wielu miesięcy walczyły o zwerbowanie "ostatniego z Kennedych" do swoich szeregów.
"Każdy z pretendentów do nominacji Demokratów marzy o wsparciu Edwarda Kennedy’ego zarówno w tych, jak i każdych innych wyborach" - tłumaczył w wywiadzie dla telewizji ABC wagę tego głosu sam Barack Obama. "Długo i intensywnie o to zabiegaliśmy" - przyznał czarnoskóry senator.
Lider klanu Kennedych jest dla Demokratów prawdziwą wyrocznią, bo symbolizuje i autoryzuje własnym nazwiskiem epokę Ruchu Praw Obywatelskich lat 60. XX wieku. 16 lat temu jego poparcie utorowało drogę do Białego Domu Billowi Clintonowi. Były prezydent do dziś podkreśla, że wizja polityki propagowana przez braci Kennedych ukształtowała jego własną, a spotkanie w 1963 r. z najstarszym z nich, prezydentem Johnem F. Kennedym, zaważyło na jego życiowych wyborach.
Wiadomo, że na wsparcie spadkobierców JFK liczyła też Hillary Clinton, ale jej wysiłki spełzły na niczym.
"To może wyglądać na przekorę, że potężny klan Kennedych odmawia wsparcia kiełkującej dopiero dynastii Clintonów, ale tak naprawdę chodzi o coś znacznie poważniejszego" - powiedział DZIENNIKOWI Robert McGeehan z Chatham House. Jego zdaniem familii nie spodobały się ostatnia, "rasowa" retoryka pani Clinton.
Afera wybuchła przed prawyborami w Południowej Karolinie. Była pierwsza dama udzieliła wywiadu telewizji Fox, w którym zlekceważyła rolę Martina Luthera Kinga i innych murzyńskich działaczy w walce o prawa obywatelskie i podkreśliła, że postęp zależał od prezydenta Lyndona Johnsona. Wielu uznało, że to bardzo brudna gra i próba wciągnięcia Baracka Obamy w retorykę rasową - coś, czego Afroamerykanin starannie unika.
Z rodzinnej decyzji Kennedych wyłamała się jedynie Kathleen Kennedy Townsend, córka średniego z braci, Roberta, który piastował w latach 60. urząd prokuratora generalnego Stanów Zjednoczonych, a jego własne prezydenckie aspiracje przerwał śmiertelny zamach.
"Rozumiem decyzję Caroline i wujka Edwarda, ale serce mi podpowiada, że Hillary Clinton będzie lepszym prezydentem" - powiedziała Kathleen, niegdyś wicegubernator stanu Maryland.