"Dziś zadaliśmy kłam cynikom twierdzącym, że zwycięski pochód, który zaczął się w śnieżnym Iowa, był tylko iluzją" - mówił w Columbii, stolicy stanu, triumfujący senator z Illinois, na którego głosowało 55 proc. południowokarolińskich Demokratów. Jego zwycięstwo uwypukliło to, że największa rywalka Hillary Clinton przegrała z kretesem. Zyskała poparcie 27 proc. głosujących, a trzeci w wyścigu po nominację John Edwards - 18 proc. głosów.
Krytycy przestrzegają jednak: zwycięstwo Obamy ma podłoże rasowe. W Południowej Karolinie, gdzie wciąż powiewają flagi niewolniczej Konfederacji, Murzyni stanowią 29 proc. ludności. Niemal wszyscy są Demokratami i wśród demokratycznych wyborców stanowią większość.
Zdobycie poparcia tej istotnej grupy wyborców dla każdego innego kandydata byłoby powodem do zacierania rąk, jednak w wypadku czarnoskórego Obamy sprawa jest bardziej skomplikowana. "Senator z Illinois oparł swoją kampanię na wzniesieniu się ponad problemy rasy. Dzięki temu jest w stanie przyciągnąć białych wyborców" - mówi DZIENNIKOWI politolog z Hoover Institution Shelby Steele.
Jednak jeśli Obama zostanie uznany za kandydata przyciągającego głównie czarnych i zostanie zepchnięty w retorykę rasową, bardzo straci na atrakcyjności. Rywale przedstawią go jako kandydata Murzynów, a wówczas poparcie społeczności, która w całej Ameryce stanowi niespełna 13 proc. ludności, niewiele mu pomoże.
Doskonale zdaje sobie z tego sprawę jego największa rywalka Hillary Clinton, która już od paru tygodni dość perfidnie wciąga go w zabójczą debatę. "Marzenie Martina Luthera Kinga (o równouprawnieniu amerykańskich Murzynów) spełniło się dopiero dzięki prezydentowi Lyndonowi Johnsonowi, który przyjął ustawę o prawach obywatelskich" - stwierdziła niedawno była pierwsza dama.
Słowa te sprawiły, że wielu przywódców czarnej społeczności zagotowało się z oburzenia, uznając je za lekceważące dla Kinga, który jest dla nich niemal świętym.
Pod naciskiem afroamerykańskich działaczy młody prawnik zmuszony był zabrać głos, mimo że kwestia koloru skóry miała być dla niego tabu. Uznał wypowiedź za niefortunną i to już wystarczyło. Zdaniem wielu wdał się w walkę, w której jest przegrany. "Ta strategia może poczynić senatorowi z Illinois wiele szkód" - mówi DZIENNIKOWI Rob Singh, członek Foreign Policy Association w Nowym Jorku.
Wie o tym dobrze także sam Obama. "Wiele podróżowałem po tym stanie i nie widziałem białej Południowej Karoliny ani czarnej Południowej Karoliny. Widziałem po prostu Karolinę. Rasa nie ma znaczenia"- mówił Obama do grona swoich zwolenników, mimo że w sobotę wśród czarnych Demokratów zebrał 81 proc. głosów, a wśród białych zaledwie 24.
To o wiele mniej niż potrzeba, by zwyciężyć w superwtorek 5 lutego, gdy głosować będą 24 stany, z których tylko trzy mają pokaźną czarną mniejszość. Senator z Illinois musi rozwiązać kwestię rasową. Na razie pozostaje w grze, która - przy wyrównanych szansach - przeciągnąć się może do późnej wiosny, a nawet do sierpniowej konwencji Partii Demokratycznej.