Rakiety odpalone zostały z zachodniego wybrzeża Korei Północnej o godz. 10.30 miejscowego czasu (2.30 czasu polskiego). Chociaż wszystkie pociski trafiły do Morza Żółtego, a sąsiednia Korea Południowa wciąż ma nadzieję, że to tylko zwykłe ćwiczenia wojskowe, kolejny ruch Phenianu wcale na to nie wskazuje. Rzecznik północnokoreańskiego MSZ poinformował, że Phenian może natychmiast wstrzymać proces denuklearyzacji. "Jeśli Stany Zjednoczone nadal będą opóźniać rozwiązanie problemu jądrowego, będzie miało to poważny wpływ na naszą decyzję o wyłączeniu instalacji atomowych" - powiedział cytowany przez północnokoreańską agencję KCNA.
"Piątkowe wydarzenia będą mieć niebagatelny wpływ nie tylko na sytuację na Półwyspie Koreańskim, ale także dla całego świata" - mówi DZIENNIKOWI Alexander Neill, szef programu azjatyckiego w ośrodku analitycznym RUSI w Londynie.
Korea Północna wraz z USA, Rosją, Chinami, Japonią i Koreą Południową podpisała w lutym 2007 roku porozumienie, w którym zobowiązała się do przekazania wszelkich informacji o swoich programach nuklearnych i zlikwidowania instalacji atomowych w zamian za pomoc energetyczną. Miało to nastąpić do końca ubiegłego roku. Jednak minęły prawie trzy miesiące, a obie strony są niezadowolone z wypełnienia umowy. USA zarzucają Phenianowi nieprzekazanie wszystkich informacji, ten z kolei twierdzi, że nie otrzymał całej obiecanej pomocy.
To nie koniec wzajemnych oskarżeń. Waszyngton wciąż podejrzewa komunistyczny reżim o prowadzenie programu wzbogacania uranu. Phenian temu zaprzecza i żąda wykreślenia go z amerykańskiej listy państw wspierających terroryzm, co pozwoliłoby mu na korzystanie z pożyczek Banku Światowego i innych instytucji finansowych.
"Koreańczycy są niepoważni w rozmowach rozbrojeniowych i Amerykanie od dawna o tym wiedzą. Tę zabawę w kotka i myszkę prowadzą już od lat" - mówi w rozmowie z DZIENNIKIEM Marcin Zaborowski z Instytutu Studiów nad Bezpieczeństwem Unii Europejskiej (ISS) w Paryżu. Według Neilla, Phenian przyjął taką taktykę, by zwlekać jak najdłużej z rozbrojeniem i przyglądać się jak zareagują na to Stany Zjednoczone. "Zrobili coś w kierunku denuklearyzacji, ale nie zamierzają spełnić postanowień porozumienia. Ich plan to czekać na wybory w USA. Będą się przyglądać nowemu prezydentowi i dopiero wtedy zmienią taktykę" - mówi.
Ale kolejne groźby reżimu Kim Dzong Ila mogą spowodować, że Amerykanie nie czekając na listopadowe wybory, podejmą kluczowe decyzje w sprawie swojego bezpieczeństwa. Stany Zjednoczone nie tylko są zobligowane do wojny w przypadku ataku na któregoś z ich sojuszników, jak Korea Południowa, Japonia, czy Tajwan, ale same także teoretycznie mogą stać się celem. Północnokoreańskie pociski Taepodong-3, które zdolne są do przenoszenia głowic nuklearnych, mają zasięg wystarczający, by uderzyć w Alaskę, Hawaje bądź nawet zachodnie wybrzeży USA. "Piątkowy test może skłonić USA do przyspieszenia planowanego postawienia elementów tarczy antyrakietowej w Japonii. Północni Koreańczycy prowadzą grę z Amerykanami, a ci będą woleli jak najszybciej się zabezpieczyć" - twierdzi Neill.
Co więcej, każda taka próba sił ze strony Phenianu może ośmielić inne "państwa bandyckie", w tym przede wszystkim Iran, który zdaniem administracji George’a W. Busha prowadzi prace nad bronią atomową. Według Pentagonu, właśnie przed atakiem ze strony Iranu mają chronić te elementy tarczy rakietowej, które zostaną rozmieszczone w Polsce i Czechach.
"Korea Północna wraz z Iranem stanowią teraz dla USA największe zagrożenie. Amerykanów czekają ważne decyzje. A koreańskie groźby tylko utwierdzają ich w przekonaniu, by wzmacniać obronę przeciwrakietową" - mówi Zaborowski. Zatem nie można wykluczyć, że wczorajszy test Phenianu nie wpłynie na zainstalowanie tarczy w Polsce.