"Obie strony są zainteresowane budową wspólnego systemu reagowania na potencjalne zagrożenie rakietowe, w którym USA i Rosja będą uczestniczyć na równych partnerskich zasadach" - czytamy w przyjętej wczoraj po rozmowach w czarnomorskiej rezydencji Boczarow Ruczej deklaracji. Putin co prawda zaraz zaznaczył, że "nie zgadza się z decyzją o rozmieszczeniu elementów tarczy antyrakietowej USA w Polsce i Czechach, ale docenia środki budowy zaufania zaproponowane przez USA".
W Soczi obaj liderzy nie szczędzili sobie uprzejmości. "Dziękuję za wczorajszą kolację. Dobrze, że dziennikarze nie widzieli, jak usiłowałem tańczyć" - mówił Bush. "Na pewno by się im spodobało" - dodawał Putin. O takiej atmosferze obaj politycy jeszcze niedawno mogli tylko pomarzyć. Do tej pory rosyjski prezydent miał raczej zwyczaj straszyć rakietami i nową zimną wojną; wczoraj chwalił Busha za "charakter, szczerość i zdolność słuchania". Bush, który zwykle nie pozostał dłużny, wczoraj nazwał Putina "mądrym facetem, który wie czego chce".
Eksperci są jednak przekonani, że mimo serii ciepłych słów oba kraje czeka jeszcze długa droga do prawdziwego kompromisu. Zresztą Bush przyznawał wczoraj, że porozumienia "nie będzie natychmiast". Sami Rosjanie mówią, że nie zamierzają godzić się na tarczę za darmo.
"Kreml stawia warunek: chce mieć prawo weta w sprawie uruchomienia instalacji. One mogą zacząć działać tylko w sytuacji, gdy Iran i Korea Północna zdobędą broń atomową" - mówi DZIENNIKOWI prokremlowski politolog Siergiej Markow. Innym żądaniem mają być rosyjskie inspekcje na terenie przyszłych baz. Moskwa stawia sprawę jasno: rosyjski attache wojskowy z kraju, w którym będą instalacje, musi mieć bezwzględne prawo do wejścia na teren bazy, kiedy tylko zechce. Ten punkt może być trudny do zrealizowania. Twardo sprzeciwiają mu się Polska i Czechy.
Zdaniem moskiewskiego analityka Aleksieja Makarkina łagodniejszy ton Kremla w sprawie tarczy to efekt szczytu NATO w Bukareszcie, na którym państwa Sojuszu zgodziły się wspólnie budować tarczę i zrezygnowały z negowania pomysłów Waszyngtonu. "Bukareszt pokazał, że na Zachodzie panuje konsensus i dalszy sprzeciw Rosji byłby zwykłą walką z wiatrakami. Putin wie, że więcej ugra, jeśli postawi na dialog, chociaż nie będzie on łatwy" - komentuje w rozmowie z DZIENNIKIEM Makarkin.
Wczoraj - zarówno Putinowi, jak i Bushowi - zależało na podkreśleniu, że rosyjsko-amerykańskie odprężenie ma jak najlepsze perspektywy. Przyjęta w Soczi deklaracja ma być swoistym testamentem, który na wiele lat uporządkuje stosunki między Moskwą i Waszyngtonem i pozwoli następcy Putina i Busha dokonać nowego otwarcia w stosunkach dwustronnych. - Putin pokazuje, że niezależnie od dzielących Rosję i USA różnic zdań zimnej wojny nie będzie - mówi "Dziennikowi" Makarkin. Podobnie Bush, który dawał do zrozumienia, że prezydent elekt Dmitrij Miedwiediew w stosunkach z Ameryką ma czystą kartę. - Mam wrażenie, że prezydent elekt jest człowiekiem prostolinijnym, to bardzo mądry człowiek, z którym dobrze będzie pracować - zapewniał Bush.
Mimo braku w deklaracji zapisu o zgodzie na tarczę, analitycy są przekonani, że spotkanie w Soczi to wyraźna zapowiedź odwilży w stosunkach Moskwy i Waszyngtonu. Oczekiwany na szczycie G8 w Japonii kolejny kompromis w sprawie systemów antyrakietowych ma być tego potwierdzeniem.
Bush i Putin spisali protokół wzajemnych rozbieżności
ARTUR CIECHANOWICZ: Jak pan ocenia deklarację z Soczi?
GLEB PAWŁOWSKI*: Spotkanie przypominało w pewnym sensie wizytę Richarda Nixona w Chinach Mao Zedonga w 1972 roku. Wczoraj również spisano protokół wzajemnych pretensji i różnic. Można powiedzieć, że sporządzono mapę przeszkód we wzajemnych stosunkach. Taki był cel spotkania i go osiągnięto. Tak rozmawiają ze sobą mocarstwa. Zdajemy sobie sprawę, że nie dorównujemy Stanom Zjednoczonym ani pod względem wojskowym, ani tym bardziej ekonomicznym, ale jednocześnie USA mają świadomość, że Rosja nie jest drugoligowym graczem i należy się z nią liczyć. To krok w dobrym kierunku. Otwarto drogę do porozumienia między naszymi krajami. Nie wiadomo tylko, czy starczy determinacji i odwagi, żeby z niego korzystać.
Podczas spotkania obaj przywódcy nie szczędzili sobie ciepłych słów. Czy to oznacza, że jest szansa na kompromis w najbardziej drażliwych sprawach?
Ciepły ton nie ma tu nic do rzeczy. Władimir Putin i George Bush zawsze dobrze się dogadywali i rozumieli podczas podobnych spotkań. Najważniejszym momentem na szczycie był według mnie ten, w którym prezydent Putin zapowiedział rezygnację z polityki powstrzymywania we wzajemnych stosunkach. Jeśli deklaracja ta zostanie rzeczywiście zrealizowana i stanie się zasadą we wzajemnych relacjach, będzie to przełom.
Co pan ma na myśli, używając określenia "polityka powstrzymywania"?
Nie chodzi mi o zimnowojenne - wojskowe - znaczenie tego terminu. Od kilku lat widzieliśmy jak politycy z obu krajów prowadzili grę, która polegała na tkaniu misternych intryg. Ich celem było torpedowanie wszelkich inicjatywy międzynarodowych przeciwnika. Wypowiedź Putina oznacza rezygnację z takiej taktyki. Jest to jednak dopiero początek drogi. Żeby rzeczywiście zaszła jakościowa zmiana w relacjach, potrzebny jest identyczny krok ze strony Waszyngtonu. Skoro rezygnujemy z tego modelu relacji, to musimy wymyślić jakiś inny. Nie sądzę, żeby prezydent Bush mógł wziąć za to odpowiedzialność.
Czy Rosja jest gotowa do jakiegokolwiek kompromisu w sprawie amerykańskiej tarczy antyrakietowej, czy też jej budowa jest dla niej całkowicie nie do przyjęcia?
Strategicznie tarcza jest dla nas nie do przyjęcia. Jest zwyczajnie niepotrzebna. Błąd Waszyngtonu polega na tym, że w rozchwianym świecie próbuje on przeforsować rzecz, która go jeszcze bardziej rozchwieje. Stany Zjednoczone demonstrują niezrozumienie dla tego, czym jest współczesny świat i na siłę próbują rozwiązywać coraz to nowe problemy sposobami z minionej epoki. Mówiąc wprost - Waszyngton chce przeprowadzić rzecz niewykonalną: zbudować bezpieczeństwo Europy, wykluczając z tego procesu Rosję.
*Gleb Pawłowski: rosyjski politolog, doradca Władimira Putina