Dziura w skrzydle, połamany nos, zniszczony silnik. Australijski F-111 wygląda, jakby wrócił z misji bojowej w Afganistanie a nie lotu szkoleniowego niedaleko Brisbane. Zniszczenia spowodował nie talibański ogień przeciwlotniczy a... zwykły pelikan, pisze australijski "Herald Sun".

Reklama

Piloci lecieli z prędkością 550 km/h na wysokości kilometra, gdy w samolot uderzył ptak. Maszyna straciła stabilność i oficerom ledwo udało się utrzymać w powietrzu. Nie chcieli się katapultować, bo lecieli nad terenem zabudowanym i wiedzieli, że samolot spadłby na domy. Dlatego robili wszystko, by maszynę doprowadzić do bazy.

Przez pół godziny szarpali się ze sterami, lecąc tylko na jednym silniku, a wreszcie udało im się wylądować. Samolot trafi teraz na generalny remont, którego koszt to kilkaset tysięcy australijskich dolarów.