Najnowsze dane pokazują ogrom tragedii. Jeszcze wczoraj władze informowały o 351 ofiarach śmiertelnych. Dziś rano doliczono się już czterech tysięcy i - jak widać - ofiar stale przybywa.
Najbardziej zniszczone są tereny w delcie rzeki Irrawaddy. W niektórych miastach zniszczonych zostało nawet 75 procent budynków. Niemal wszystkie domy, które wytrzymały żywioł, mają pozrywane dachy.
Największe miasto Birmy - 5-milionowy Rangun - nie ma prądu. Działają tyko generatory zasilane gazem.
Działające w Birmie i poza jej granicami organizacje humanitarne wzywają wojskową juntę, by zgodziła się przyjąć zagraniczną pomoc. Potrzebne są przede wszystkim namioty i tabletki do odkażania wody. Bo właśnie brak czystej wody jest największym problemem. Bez niej wybuchnie epidemia cholery.
Rzecznik Międzynarodowego Czerwonego Krzyża Matthew Cochrane powiedział, że w Birmie jest delegacja organizacji. MKC jest w stanie pomóc, na ile będzie mogła.
Do tej pory władze Birmy nie zwróciły się oficjalnie o międzynarodową pomoc. Ale przedstawiciele junty nieoficjalnie mówią, że zgodzi się ona na międzynarodową akcję, którą będzie kierowała ONZ.