Czym jest bionada? "To lemoniada, ale w całości produkowana z naturalnych składników. I do tego nie za słodka" - odpowiada moja znajoma, która od pół roku studiuje w Berlinie.

Wszystko zaczęło się w 1985 roku w Ostheim, małym miasteczku w północnej Bawarii, gdzie drobny przedsiębiorca Dieter Leipold prowadził rodzinny browar. Podobnych browarów było w okolicy sporo, a Leipold nie miał serca do produkowania piwa. Jego firma była coraz bliżej bankructwa. Kiedy zrobiło się już bardzo źle, Leipoldowie otworzyli w dawnych warzelniach lokalną dyskotekę. To pozwalało im przeżyć - jednak tylko bardzo skromnie, bo właściciel wydawał wszystkie pieniądze, obsesyjnie szukając w laboratorium receptury zdrowego napoju dla dzieci, który przyniósłby mu sławę i pieniądze. Minęło 10 lat, zanim znalazł rozwiązanie. Specjalne bakterie przekształcają cukier w kwas glukonowy, który sprawia, że cukier wydaje się słodszy. Bionada zawiera zatem mniej cukru niż tradycyjne lemoniady. Czyli również mniej kalorii.

Reklama

Początkowo bionada nie odniosła wcale spektakularnego sukcesu. Pierwsze butelki trafiły do sklepów w połowie lat 90. Jednak dopiero w 2000 r. Wolfgang Blum, nowo zatrudniony specjalista od wizerunku, przekształcił napój w modny gadżet dla dorosłych. Zaczęto produkować cztery rodzaje o modnych nazwach: „czarny bez”, „liczi”, „imbirowa pomarańcza” i „zioła”. Do tego kształtna butelka, odkręcany kapsel i design rodem z lat 20.

W rankingach przed bionadą jest tylko coca-cola. I to już niedługo. Eksperci przewidują, że w tym roku sprzedaż bionady jeszcze wzrośnie. Bo jej sukces tylko po części z wynika z organicznego sposobu produkcji. Bionada to symbol pewnego stylu życia. Popijają ją miłośnicy ochrony środowiska i zdrowego stylu życia między porannym kupowaniem organicznego pieczywa a wieczornym kursem feng shui. Z kolorową oranżadą można pokazać się w kultowych miejscach. Na przykład podczas najsłynniejszych wśród Berlińczyków i nieco tajemniczych imprez organizowanych spontanicznie w miejscach tak oryginalnych jak hale bankomatowe. "Szczęśliwcy zostają powiadomieni SMS-em. Wystarczy kilkoro znajomych, laptop, dobre głośniki... i odpowiednia ilość piwa oraz bionady. Przyjść z coca-colą to prawdziwe faux pas" - opowiada Karin, studentka Uniwersytetu Humboldta.

Reklama

Bez bionady nie mogą się również obejść mieszkańcy Prenzlauer Bergu, najmodniejszej dzielnicy dzisiejszego Berlina znajdującej się w dawnej wschodniej części miasta. Przepiękne modernistyczne kamienice uratowano tam po 1989 r. przed zawaleniem się. Po upadku muru większość mieszkańców przeniosła się do Berlina Zachodniego, wciąż jeszcze nie wierząc, że wolność będzie trwać dalej. Dziś Prenzlauer Berg to jedna z najbogatszych, najdroższych i najbardziej pożądanych dzielnic Berlina. A mieszkanie tam zobowiązuje. "Nic bym tu nie sprzedał, gdybym nie zaopatrywał się w specjalnych ekologicznych hurtowniach" - opowiada Muhittin, Turek, który na jednej z tamtejszych ulic prowadzi sklep z owocami. "Pierwsze pytanie, które słyszę, to: <Skąd pan sprowadził te jabłka? Czy są organiczne?>" - dodaje. Sklep jest otwarty przez 24 godziny na dobę. "Nie wiadomo przecież, o której godzinie komuś zabraknie organicznych pomarańczy czy bananów" - tłumaczy sprzedawca. "Albo bionady" - dodaje.

Czy jednak masowa produkcja napoju, którym napełnia się rocznie dziesiątki milionów butelek, może wciąż być prowadzona z zachowaniem wszystkich ekologicznych zasad? Producenci zapewniają, że tak. Tymczasem mieszkańcy berlińskiego Kreuzbergu, dzielnicy dotąd uznawanej za typowo turecką, która dziś staje się nową mekką alternatywnych Berlińczyków, ironicznie uśmiechają się na wspomnienie o fabrycznie produkowanej bionadzie i łączącym się z nią stylu życia. "Bardzo łatwo mieć lewicowe poglądy, mieszkając w luksusowym apartamencie i zaopatrując się w organicznym supermarkecie" - odpowiada na moje pytanie Kerstin, artystka mieszkająca na Kreuzbergu. Dlatego na Oranienplatz, najsłynniejszym placu jej dzielnicy, można się przede wszystkim napić dobrego niemieckiego piwa. W piętnastu rodzajach.

"To <Bionade-Biedermeier> (bionadowe mieszczaństwo)" - kpił niedawno z mieszkańców Prenzlauer Bergu tygodnik „Die Zeit”. Jednak nowy, zdrowy tryb życia i odżywiania typowy jest również dla innych wykształconych niemieckich trzydziesto- i czterdziestolatków, także spoza Berlina. Żadne pokolenie nie miało po II wojnie światowej lepszego startu, żadne nie wychowywało się w lepszych warunkach materialnych, przy tak ustabilizowanej sytuacji politycznej. Ich szanse wykształcenia były niemal optymalne. Nie dotknęły ich międzygeneracyjne konflikty. Jeśli coś popierają (ochronę środowiska) lub czemuś się sprzeciwiają (rasizmowi, neonazizmowi, wojnie w Iraku), organizują pokojowe manifestacje tak, żeby przypadkiem nie uszkodzić drzew stojących na ulicach, którymi przechodzą. Potwierdzają to badania socjologa Heinza Bude z hamburskiego Instytutu Badań Społecznych, autora „Społeczeństwa Republiki Federalnej”, jednej z najważniejszych analiz na temat przemian w społeczeństwie niemieckim. Bionada stała się zresztą nie tylko symbolem jednego pokolenia i jego stylu życia, ale nawet sposobu uprawiania polityki. Podczas niedawnych dyskusji w Niemczech, czy potrzebna jest koalicja CDU/CSU-Zieloni, „Cicero” - prestiżowy miesięcznik poświęcony filozofii polityki - określił tę możliwość „Polityką Bionade”.

Dziś Niemcy są już dla bionady za małe. Z wielką pompą ogłaszane jest wejście napoju do kolejnych krajów: Austrii, Szwajcarii, Skandynawii, Irlandii. Mówi się również o tym, że za rok - dwa kolorowe butelki bionady pojawią się w Polsce. Wtedy zobaczymy, czy my też możemy być „organiczni”.