Choć ostateczne wyniki poznamy dopiero w czwartek, już wczoraj serbska komisja wyborcza podała rezultaty cząstkowe. Po podliczeniu 98 proc. głosów koalicja Za Europejską Serbię (ZES) otrzymała 38,7 proc. i 103 miejsca w 250-osobowej Skupsztinie. Prawdopodobny koalicjant ZES, Partia Liberalno-Demokratyczna (LDP), nieznacznie przekroczyła 5-proc. próg wyborczy, co przełoży się na 13 mandatów. Prozachodnim partiom brakuje zatem dziewięciu głosów do zdobycia większości niezbędnej do powołania własnego rządu. Siedmiu posłów mniejszości węgierskiej, bośniackiej i albańskiej to nadal o dwóch za mało.
W tej sytuacji po niedzielnej euforii w obozie Tadicia wiatr w żagle złapali jego najwięksi rywale z Serbskiej Partii Radykalnej (SRS) Tomislava Nikolicia, którzy otrzymali jedynie 29 proc. głosów i 77 miejsc w parlamencie - mimo że przedwyborcze sondaże przewidywały wyrównany wynik obu głównych ugrupowań.
"Mamy możliwości koalicyjne, które wyłączą z władzy partię Tadicia" - mówił dziennikarzom lider SRS. Chodzi o potencjalną koalicję radykałów z socjalistami i Serbską Partią Demokratyczną (SDS) Vojislava Kosztunicy, która dysponuje 30 mandatami.
Dlatego teraz wszystko zależy od Kosztunicy - symbolu demokratycznego oporu wobec reżimu Slobodana Miloszevicia. Jego spór z Tadiciem na tle reakcji na ogłoszenie niepodległości przez Kosowo doprowadził do upadku poprzedniego gabinetu i rozpisania przedterminowych wyborów. Kosztunica zraził się do Europy, która szybko uznała kosowską proklamację i w atmosferze skandalu opuścił własny rząd. Jeśli Tadić nie zdoła sformować rządu z Kosztunicą, a uda się to radykałom, Serbia może zejść z drogi w stronę Europy i szukać ścisłego sojuszu z Moskwą. Bruksela za wszelką cenę chce uniknąć takiego scenariusza.
"Unia Europejska zrobi wszystko, aby do tego nie dopuścić" - przewiduje w rozmowie z DZIENNIKIEM znawca Bałkanów David Chandler z Uniwersytetu Westminster. "Z pewnością Zachód będzie chciał wpłynąć na obu demokratycznych polityków, aby umożliwić im znalezienie wspólnego języka i porozumienie się dla dobra Serbii" - dodaje.
Jeśli jednak politycy nie zdołają się porozumieć w ciągu trzech miesięcy, zgodnie z konstytucją będzie trzeba rozpisać nowe wybory.
"Taka ewentualność oznacza pięć miesięcy bez rządu, co byłoby dla Serbii katastrofą" - przyznaje nieco obłudnie lider radykałów Tomislav Nikolić. Bo taki rozwój wypadków może być mu na rękę - konieczność przeprowadzenia nowego głosowania mogłaby zniechęcić Serbów do proeuropejskiej opcji. Mogą próbować to wykorzystać ultranacjonaliści zbliżeni do Nikolicia, którzy w czasie kampanii wyborczej nawoływali do sojuszu z Rosją, Chinami i Wenezuelą. Analitycy na razie ostrożnie wyrażają nadzieję, że taki scenariusz nigdy się nie ziści.
"Serbowie wiedzą, że w ich interesie leży zbliżenie z Europą. Wierzę, że mają wystarczająco dużo rozsądku, aby przekonać do tego polityków" - dodaje David Chandler.