Od początku Izraelskie Siły Obrony, nazywane też Cahalem, były czymś więcej niż wojsko w innych państwach. "Przez kilka tysięcy lat żydowskiej historii nie było komu bronić Żydów. Nic dziwnego, że gdy powstał Cahal, natychmiast otoczył go szczególny szacunek" - mówi w rozmowie z DZIENNIKIEM Szemuel Sandler, dziekan Wydziału Polityki na Uniwersytecie Bar Ilan pod Tel Awiwem. "Po raz pierwszy poczuliśmy, że ma nas kto bronić. Tym bardziej że wokół były wyłącznie państwa okazujące Izraelowi wrogość" - dodaje.

Reklama

Armia Izraela powstała niecałe dwa tygodnie po ogłoszeniu niepodległości, dokładnie w momencie, gdy arabscy sąsiedzi bombardowali rodzące się państwo. Nie trzeba było jej organizować od podstaw: złożyły się na nią siły specjalne Hagany, paramilitarnej organizacji żydowskiej działającej na Bliskim Wschodzie od 1920 r., oraz żołnierze, którzy w czasie II wojny światowej wchodzili w skład działającej pod rozkazami Brytyjczyków Brygady Żydowskiej. Z marszu nowo powstałe siły zbrojne trafiły na front, tocząc wojnę nazwaną później Wojną o Niepodległość - pierwszą zwycięską w historii Izraela.

Nie tylko poczucie zagrożenia ze strony Arabów było powodem, dla którego Izraelczycy skupili się wokół żołnierzy. Gdy tylko powstało izraelskie państwo, z całego świata ruszyły do niego tysiące żydowskich imigrantów. Większość z nich była biedna, nie miała krewnych w Izraelu, nie mówiła nawet po hebrajsku. By jakoś uporać się z kolejnymi falami imigracji, do pracy z nowymi Izraelczykami skierowano wojskowych. Żołnierze budowali obozy, uczyli języków, pomagali w rozpoczęciu nowego życia na Ziemi Obiecanej. Służba w wojsku stała się doświadczeniem formującym obywatela wyśnionego państwa żydowskiego. Obraz niczym z propagandowej pogadanki, tyle że prawdziwy: w Izraelu to armia budowała poczucie narodowe.

Fundamentalną rolę Cahalu potwierdziły wojny. Kilkadziesiąt lat po ogłoszeniu niepodległości rozpoczęła się wojna sześciodniowa i wojna Jom Kippur. Obie zakończyły się militarnymi zwycięstwami i przysporzyły siłom zbrojnym wielkiego respektu, tak w Izraelu, jak i na świecie.

Reklama

W tym samym czasie rosła legenda izraelskich służb specjalnych: Mossad i wojskowy wywiad Aman stały się wręcz marką skutecznego państwa. Udane operacje oficerów służb, jak choćby porwanie i sprowadzenie do Izraela nazistowskiego zbrodniarza Adolfa Eichmanna, polowanie na palestyńskich terrorystów odpowiedzialnych za śmierć izraelskich sportowców podczas olimpiady w Monachium w 1972 r. czy odbicie przez komandosów Sajeret Matkal izraelskich zakładników na ugandyjskim lotnisku Entebbe tylko wzmocniły panujący już kult munduru i służby państwowej.

Etos armii i służb specjalnych zaczął podupadać dopiero w ostatnich latach, choć pierwsze ciosy spadły na wojskowych na początku lat 80. "To podczas pierwszej wojny w Libanie zaczęto zadawać powszechnie pytanie, po co się tam pchaliśmy" - wspomina Sandler. "Powszechnie nazywano tę operację niepotrzebną wojną" - dodaje.

Według Sandlera specjalna pozycja, jaką wojskowi cieszyli się w izraelskim społeczeństwie, powoli przechodzi do lamusa. Od kilku lat coraz intensywniej dyskutuje się na temat zreformowania Cahalu i przejścia od służby powszechnej do zawodowej. Ostatnia wojna w Libanie i popełnione tam błędy dowództwa jeszcze bardziej przetrzebiły szeregi entuzjastów resortów siłowych. Młodzi ludzie coraz chętniej szukają wymówek, pozwalających uniknąć służby, narzekają, że trzy lata w kamaszach niszczą ich kariery. Bohema i religijni ortodoksi próbują w ogóle uniknąć wojska. "To wszystko wpływa na wizerunek armii, ale nie jest w stanie podminować jej kultu i specjalnego miejsca w sercach Izraelczyków" - mówi jednak Sandler. "Zbyt wielu wrogów Izraela jest dokoła i zbyt wiele strachu jest w powietrzu" - podsumowuje.

Reklama

p

DANI YATOM o armii

MARIUSZ JANIK: Czy w Izraelu panuje kult armii?
DANI YATOM*:
Z pewnością tak. Rodzi się on jednak w naturalny sposób: zgodnie z prawem każdy młody człowiek musi odbyć służbę wojskową, więc właściwie wszyscy dorośli mają ją za sobą. Co ważne, w armii wszyscy są sobie równi, ich życie i wykonanie zadań zależy od współdziałania. Dzięki temu po zakończeniu służby ludzie znacznie lepiej potrafią się zintegrować jako społeczeństwo.

Czy na to wspólne doświadczenie składają się wspomnienia z wojen, jakie Izrael toczył w ciągu ostatnich 60 lat?
Oczywiście. Zarówno te wojny, które stoczyliśmy, jak i stale odczuwalne zagrożenie, możliwość ponownego wybuchu walk np. z Syrią, tworzą poczucie, że wszyscy Izraelczycy są żołnierzami, a cały kraj musi stanowić jednolity front. Mamy takie poczucie, że razem musimy zrobić wszystko, by Izrael przetrwał.

Z armii wywodzi się wielu przywódców Izraela. Czy armia jest kuźnią kadr izraelskiej polityki?
Icchak Rabin, Ehud Barak czy Ariel Szaron rzeczywiście byli generałami. Można więc powiedzieć, że Izraelczycy chętnie głosują na dawnych wojskowych przywódców. Jednak to tylko pozory: każdy z nich, dochodząc do władzy, miał za sobą długą karierę w cywilu, a wielu liderów politycznych – David Ben Gurion, Lewi Eszkol, Golda Meir, Icchak Szamir - nie ma za sobą kariery w armii, oczywiście poza okresem obowiązkowej służby. Dzisiaj przykładem jest Ehud Olmert.

Czy wojna w Libanie w 2006 r., powszechnie uważana za porażkę, naruszyła etos armii?
Mimo fali krytyki zaufanie do wojskowych nie zostało nadwyrężone. W Libanie popełniono błędy - ale jesteśmy wystarczająco silni, by się do nich przyznać i wyciągnąć z nich wnioski. Nie wynikały one z niskiego morale żołnierzy, ich braku determinacji w obronie kraju. Problemy pojawiały się na szczeblu dowództwa i rządu. Rozkazy wydawane przez najwyższych dowódców po prostu były błędne. Ale wojna w Libanie to odosobniony przykład. Wcześniej stoczyliśmy szereg wojen, od wojny sześciodniowej po pierwszą wojnę w Libanie. Wygraliśmy je wszystkie.

Liczy się jednak najświeższe wrażenie.
W badaniach zaufania społecznego nic się nie zmieniło. Ludzie wciąż są dumni z armii i służb bezpieczeństwa. Nie wynika to z ich profesjonalizmu, ale z olbrzymiego szacunku, jakim armia się cieszy w Izraelu. We wszystkich sondażach armia i służby bezpieczeństwa są wśród najbardziej godnych zaufania instytucji w kraju.