Chcesz się ostrzyc? 20 osób w kolejce, nie wiem, jak długo będziesz czekał. Maseczka obowiązkowa – mówi PAP pracownica zakładu fryzjerskiego w turystycznym mieście Savannah w Georgii. To ewenement - w czasie epidemii koronawirusa w większości amerykańskich stanów salony fryzjerskie są zamknięte. W Georgii, na mocy decyzji gubernatora Briana Kempa, mogą one od piątku ponownie się otwierać. Podobnie jest m.in. z siłowniami, salonami tatuażu czy sklepami z pamiątkami.
W dobie koronawirusa jedynie część przedsiębiorców w Georgii wznowiła działalność, w większości przypadków i tak mocno ograniczoną. Do wymarłego od miesiąca Savannah wróciło życie, ale w żadnym stopniu nie przypomina to normalnego ruchu w tym pełnym skwerów i zieleni mieście.
To mniej niż jedna czwarta tego, co zazwyczaj pod koniec kwietnia – narzeka w rozmowie z PAP Sandeep, właściciel restauracji w centrum Savannah. Obecnie zamówić w niej można jedynie jedzenie na wynos, ale obrotny przedsiębiorca już szykuje lokal na poniedziałek. Od tego dnia zgodnie z prawem będzie mógł znów przyjmować gości wewnątrz restauracji.
Takie tempo otwierania gospodarki budzi kontrowersje. Wielu polityków uważa, że jest ono zbyt szybkie. Niektórzy szeryfowie czy przedstawiciele lokalnych władz zarzucają gubernatorowi Kempowi, że zrobił z Georgii "królika doświadczalnego" Ameryki.
Dziennik "New York Times" wskazuje, że w stanie tym wykonuje się relatywnie mało testów na obecność koronawirusa, a liczba przypadków zakażeń szybko rośnie. Gazeta zauważa też, że mieszkańcy Georgii plasują się na końcu wielu ogólnokrajowych zdrowotnych statystyk, co powoduje, że koronawirus jest dla nich relatywnie bardziej niebezpieczny.
Gubernator był jednak pod dużą presją. Szacuje się, że z powodu epidemii Covid-19 w Georgii pracę straciło blisko 900 tys. osób. Co więcej, sąsiednie stany również wprowadziły lub ogłosiły znoszenie restrykcji. Na południu USA na Covid-19 zmarło też mniej osób niż na północy i region ten mniej obawia się epidemii - na ulicach Savannah maseczkę na co dzień nosi mniej niż co dziesiąta osoba.
To nie jest tak, że nie obawiamy się koronawirusa - tłumaczy PAP Graham Williamson, właściciel sklepu z bronią w prowincjonalnym miasteczku Jesup w Georgii. Chodzi o to, by znaleźć równowagę między bezpieczeństwem a pieniędzmi - dodaje. Jego wieloletni rodzinny biznes na epidemii akurat zyskuje. Takiego wzrostu sprzedaży nie notowaliśmy od 2012 roku i strzelaniny w szkole w Newtown w Connecticut - mówi.
Mniej zamówień w ostatnich dniach otrzymuje natomiast fotograf Devoo, który przed lokalną kawiarnią mówi, że "ktoś na tym wszystkim zarabia". Idzie się w tym pogubić. W Charlotte w Karolinie Północnej jest panika, każdy ma maseczkę; tutaj w Georgii podejście jest luźne. Czy to nie mąci w głowach, że co miejsce to inna strategia? - zastanawia się.