Gdy pierwsze rosyjskie czołgi wkraczały do Gori od strony Osetii Północnej, nie minęły jeszcze nawet 24 godziny od ogłoszenia przez rosyjskiego prezydenta Dmitrija Miedwiediewa końca działań zbrojnych przeciwko Gruzji.

Reklama

Wszystko zaczęło się wczesnym rankiem. "Widziałem, jak do miasta wjechały trzy transportery i jeden czołg. Zaczęli rabować sklep, ale zaraz potem odjechali" - mówił DZIENNIKOWI Gieorgi, mieszkaniec centrum Gori. Na wieści o rosyjskich czołgach w gruzińskim mieście Moskwa zareagowała natychmiast. "W Gori nie ma żadnej jednostki wojsk rosyjskich" - zaprzeczał kategorycznie sztab rosyjskich sił pokojowych.

Powrót rosyjskiej armii Rosjanie kłamali. W chwili gdy nadawali ten komunikat, fotoreporter DZIENNIKA obserwował, jak rosyjska armia niszczy opuszczone koszary gruzińskiego pułku artylerii na przedmieściach Gori. Wojskowe budynki płonęły, a na ulicy stała kolumna złożona z kilkunastu rosyjskich czołgów. W samym mieście sytuacja zaczęła wymykać się spod kontroli. W centrum wybuchła strzelanina.

Oto relacja naszego fotoreportera DZIENNIKA Wojciecha Grzędzińskiego: "Gdy dochodziliśmy do kościoła, usłyszeliśmy huk wystrzału. Za nim następne. Skuliliśmy się i biegliśmy najszybciej, jak mogliśmy. Schowaliśmy się za rogiem. Nie widzieliśmy ich. Strzelali z ukrycia. Biegliśmy dalej, gdy nagle zza rogu, celując w nas lufą karabinu, wyszedł naprzeciw nas żołnierz z białą opaską na ramieniu. Zamarliśmy. Po chwili opuścił broń i pozwolił przejść. Wyjazdy z miasta kontrolowali już Rosjanie. Zatrzymali nas. Kazali wysiąść z samochodu. Zaczęli przeszukiwać. W końcu pozwolili nam odejść, ale zabrali wszystko oprócz naszych ubrań i aparatów. Nasz samochód i cztery kamizelki kuloodporne zostały na posterunku".

Reklama

Tymczasem kolumna złożona z kilkudziesięciu rosyjskich pojazdów bojowych poruszała się powoli w kierunku stolicy. Jednak po kilkunastu kilometrach wojska skręciły z głównej drogi i zajęły wioskę Ordżosani. "Założymy tu bazę" - krzyknął z szoferki jeden z rosyjskich żołnierzy.

W tym czasie w Tbilisi trwały nerwowe konsultacje władz. "Rosjanie ruszyli, trudno powiedzieć, jak rozwinie się sytuacja" - mówił DZIENNIKOWI wysokiej rangi urzędnik z otoczenia prezydenta Micheila Saakaszwilego.

Na drodze z Gori do Tbilisi zaczęły pojawiać się grupy uchodźców. Opowiadali, że w mieście trwają egzekucje, gwałty i grabieże. Jednak tych informacji nie udało się DZIENNIKOWI potwierdzić. Gruzini wyglądali na zdezorientowanych. W końcu 30 km od Tbilisi zablokowali drogę na północ.

Reklama

Policjanci z długą bronią zawracali wszystkie samochody. "Nie mamy żadnych informacji, co się dzieje. Nie wiemy, kiedy droga znów będzie wolna" - mówi. Do cywilów jadących z Tbilisi w kierunku Gori nie dotarła jeszcze wieść o ruchach rosyjskiej armii. Jakiś mężczyzna wiozący w samochodzie swoich rodziców zaczął się kłócić z policjantem. "Ale przecież my musimy przejechać" - krzyczał. "Nie musicie. Nie możecie" - usłyszał w odpowiedzi.

Gruziński posterunek Od strony Gori wciąż nadjeżdżały samochody z uciekającymi z miasta mieszkańcami. Przez blokadę przepuszczano tylko pojazdy wojskowe. W stronę Gori ruszyło kilka transporterów opancerzonych, czołg, działa i kilka ciężarówek z żołnierzami. Z czasem od strony Tbilisi zaczęły nadjeżdżać samochody, w których siedziało po 4-5 mężczyzn ubranych po cywilnemu.

Nie wyglądali jednak na zebrane naprędce pospolite ruszenie. Byli w kamizelkach kuloodpornych, dobrze uzbrojeni. Wyglądało na to, że to Gruzini zaczęli przerzucać część swoich sił na północ. W końcu przepuszczono także kilka samochodów z dziennikarzami. Reporterzy DZIENNIKA pojechali drogą do Gori.

Gruzińscy żołnierze zaczęli przygotowywać się do obrony. W miasteczku Igoeti, około 20 km od Gori, wojsko ustawiło dwa działa przeciwpancerne. Podciągnięto także oddziały specjalne. "To teraz pierwsza linia frontu. Mam nadzieję, że Europa nam pomoże. Co chwila od strony Gori nadchodzą uchodźcy. Opowiadają o okrucieństwach, które ich spotkały. Nie możemy przepuścić Rosjan dalej" -tłumaczył DZIENNIKOWI Dawid, oficer artylerii.

Faktycznie kilka kilometrów dalej spotkaliśmy siedem uciekających kobiet. Były załamane. Irma Katiszwili, mieszkanka wsi położonej pod Gori, opowiadała zapłakana: "Wszędzie grasują bandy Osetyjczyków, oddziały Kozaków, najemnicy z Czeczenii. Grabią, porywają młode kobiety, mężczyznom odcinają głowy. Nie wiem, gdzie podział się mój 15-letni syn". Ale Irma przyznaje po chwili, że nie widziała tych okrucieństw na własne oczy.

Dziwna wojna

W czasie gdy DZIENNIK rozmawiał z uchodźcami, Rosjanie zaczęli wycofywać część wojsk z zajętej rano miejscowości. Zobaczyliśmy kolumnę kilkunastu ciężarówek, które opuszczały Ordżosani i kierowały się w kierunku Gori. Po kilku minutach dziennikarze DZIENNIKA ruszyli za nimi. Okoliczne wioski wyglądały na wyludnione. Ruch na drodze zamarł. Nie widać było jednak zniszczeń.

Dopiero 5 km od Gori, gdy już zapadał zmrok, reporterzy DZIENNIKA zauważyli stojącego na drodze osobowego mercedesa z rozbitą szybą. Jakby od uderzenia kamieniem. Ślady wskazywały na to, że ktoś próbował podpalić auto. Obok paliła się zniszczona już wcześniej ciężarówka gruzińskiej armii. Na górze płonął las ostrzelany niedawno przez rosyjską artylerię.

Tymczasem w Igoeti Gruzini zbierali żołnierzy sił specjalnych. Na miejsce zbiórki przyjechało około 30 wojskowych terenówek. Były wypełnione doskonale uzbrojonymi żołnierzami. Ich dowódcy, także w pełnym rynsztunku, przyjechali tu luksusowymi dżipami. Naliczyliśmy ponad 10 pojazdów marki BMW i Toyota. Okazało się, że gruzińscy komandosi mają też trzy quady.

W końcu zaczęli przyjeżdżać zwykli żołnierze. W cywilnych samochodach, z odkręconymi tablicami rejestracyjnymi. Wszyscy mieli kamizelki kuloodporne i hełmy. Wyglądało, że szykują się do ataku. Jednak jeden z oficerów twierdził, że nie mają takich zamiarów. "Nie spodziewam się niczego specjalnego tej nocy. Myślę, że będzie spokojnie" - tłumaczył.

Dlaczego dzień po ogłoszeniu przez Miedwiediewa zakończenia operacji zbrojnej przeciwko Gruzji Rosjanie nie tylko wkroczyli na gruzińskie terytorium, ale i zaczęli marsz na stolicę? Czy była to demonstracja siły ze strony Moskwy rozwścieczonej buńczucznymi deklaracjami zebranych we wtorek wieczorem w Tbilisi prezydentów Gruzji, Polski, Ukrainy, Litwy i Łotwy?

Rosja staje się w tej chwili absolutnie nieprzewidywalna. Atak dzień po wizycie reprezentującego Unię Europejską prezydenta Nicolasa Sarkozy'ego i po wstępnej zgodzie Moskwy na rozwiązanie zaproponowane przez niego w mediacjach oznacza, że Rosja nie zamierza liczyć się z Zachodem.