Asib Malekzada, który mieszka w Niemczech od dziesiątego roku życia i posiada niemiecki paszport, utknął w swojej byłej ojczyźnie, Afganistanie.
Jego narzeczona, Mehria, z którą chce się ożenić w październiku w Niemczech, nie ma niemieckiego paszportu, nie miała też jeszcze wizy. Nie chciał zostawiać swojej przyszłej żony, sam mógł wylecieć. Przez kilka dni oboje ukrywali się przed talibami u krewnych. Jestem zły. Od 16 roku życia angażuję się w wolontariat w Niemczech, nawet w partii SPD. A teraz po prostu nas porzucają! - mówił dziennikowi "Bild".
W końcu otrzymali informację, że Meharia dostanie wizę, a samolot Bundeswehry zabierze ich do Niemiec. W drodze na lotnisko para musiała jednak przejść przez trzy talibskie punkty kontrolne.
"Powiedziałem, że jestem niemieckim dyplomatą"
Przy pierwszych kontrolach talibowie tylko zaglądali do samochodu, ale przy trzecim punkcie kontrolnym uzbrojeni mężczyźni zaczęli zadawać pytania.
Powiedziałem, że jestem niemieckim dyplomatą - opowiada "Bildowi" Malekzada. Oni wszyscy są analfabetami. Są z tego znani na całym świecie. Wziąłem do ręki książeczkę partyjną SPD, a oni najwyraźniej wzięli to za coś oficjalnego. Przepuszczono nas - relacjonuje mężczyzna i dodaje: "W końcu legitymacja partyjna uratowała mi życie".
Asib opowiadał też "Bildowi" o sytuacji na lotnisku w Kabulu: To, co działo się na lotnisku, było niewiarygodne. Trzeba było przejść po trupach, dzieci leżały na ziemi (...) może już martwe. Nikt się nimi nie zajmował, tysiące ludzi pchały się do przodu.
Według Asiba, amerykańscy żołnierze, którzy mają zabezpieczać lotnisko, również byli przytłoczeni sytuacją: Oni po prostu strzelali dookoła, nawet bezpośrednio do ludzi.
W środę późnym popołudniem Asib i Mehria opuścili Afganistan - informuje "Bild".