Gorącym orędownikiem przyznania MAP Ukrainie są Stany Zjednoczone. Amerykański mnister obrony Robert Gates ma dziś wieczorem w estońskiej stolicy odbyć z Jechanurowem spotkanie w cztery oczy. Jednak wszystko wskazuje na to, że poparcie Ameryki, a także takich państw jak Polska czy kraje bałtyckie, nie przełamie oporu Berlina i Paryża, które są przeciw szybkiemu zapraszaniu Ukrainy z NATO.
Kanclerz Angela Merkel powiedziała w poniedziałek, że ani Gruzja, ani Ukraina nie będą gotowe do przyłączenia się do Sojuszu "w przewidywalnej przyszłości”. Oznacza to tylko jedno: Niemcy chcą na długi czas zablokować decyzje w tej sprawie.
Głównym powodem oporu Berlina jest obawa o zepsucie stosunków z Rosją - strategicznego partnera Niemiec, który kategorycznie sprzeciwia się rozszerzeniu NATO na byłe republiki ZSRR. Berlin i Paryż przekonują, że w czasie kryzysu finansowego dobre stosunki z Kremlem i współpraca z nim są o wiele ważniejsze niż zapraszanie Ukraińców do Sojuszu. Poza tym, po sierpniowej wojnie Rosji z Gruzją, zachodnioeuropejscy liderzy obawiają się nieprzewidywalnej reakcji Moskwy na decyzję o rozszerzeniu NATO na wschód. Choćby próby wywołania niepokojów na rosyjskojęzycznym, lecz należącym do Ukrainy Krymie.
Ukraińcy zresztą sami ułatwiają zadanie przeciwnikom ich obecności w Sojuszu. Krajem nieustannie wstrząsają kryzysy polityczne. Ostatnia wojna na górze - toczona między prezydentem Wiktorem Juszczenką i premier Julią Tymoszenko - zakończyła się decyzją o kolejnych przedterminowych wyborach do parlamentu. Co więcej: poparcie dla wstąpienia do NATO jest na Ukrainie niskie i wynosi zaledwie 30 proc.
Francja czy Niemcy głośno mówią: "poczekajmy”, ale najprawdopodobniej liczą na to, że sprawę w ogóle da się zdjąć z agendy. Tym bardziej, że przychylną rozszerzeniu administrację George'a Busha już wkrótce zastąpi ekipa Baracka Obamy. Prognozy ekspertów są jednoznaczne - nowy prezydent będzie chciał poprawić stosunki z Moskwą i nie będzie ryzykował konfliktu z powodu Ukrainy czy Gruzji.