Czerwone światło z Białego Domu to poważne utrudnienie dla Izraela. Stany Zjednoczone wiedzą, że atak na Iran mógłby mieć katastrofalne skutki dla całego regionu. Dlatego, jak donosił już we wrześniu "The Guardian", Bush kilkakrotnie odmówił zgody na atak na irańskie instalacje nuklearne. A to Amerykanie kontrolują niebo nad Irakiem, więc izraelskie samoloty musiałyby znaleźć inną drogę nad Iran.
Izraelczycy twierdzą jednak, że mogliby zbombardować ośrodek nuklearny w Natanz bez oglądania się na Waszyngton. Byłoby to trudne, ale nie niemożliwe - zaznacza jeden z wysokich dowódców w izraelskim dzienniku "Jerusalem Post". "Zawsze lepiej jest skoordynować akcję, ale przygotujemy też opcję, która takiej koordynacji nie zakłada" - mówi gazecie urzędnik z Ministerstwa Obrony.
Na razie Amerykanie próbują odwieść Izraelczyków od ataku, wzmacniając ich system obronny. To także sygnał dla Iranu, żeby nie próbował żadnych agresywnych ruchów. Już dwa miesiące temu media donosiły o budowie w bazie lotniczej Nevatim potężnego radaru. Jego obsługą ma się zająć aż 120-osoby zespół złożony z samych Amerykanów. To pierwsza stała oficjalna misja amerykańskich wojskowych w Izraelu.
>>>Iran grozi: Syjoniści nie wydobędą się z szamba
Jeśli Tel Awiw jednak uderzy, to najprawdopodobniej zrobi to w ciągu 12 miesięcy. Jak ujawniają "Jerusalem Post" izraelscy eksperci, tyle zajmie Iranowi wyprodukowanie ilości wzbogaconego uranu, która starczy na budowę bomby. I to pomimo spadku ceny baryłki ropy poniżej 45 dolarów, co mocno odbija się na irańskim budżecie i programie atomowym.
W poniedziałek szef irańskiej dyplomacji Hassan Qashqavi powiedział, że wątpi w możliwość izraelskiego ataku. "To tylko pogróżki w psychologicznej i medialnej wojnie" - mówił. Niektórzy decydenci z Tel Awiwu także uspokajają. "Ten reżim i tak się już rozpada" - mówi jeden z nich "Jerusalem Post".