Myto pobierają nie tylko talibowie. Żeby konwój przejechał bezpiecznie, trzeba często zapłacić również lokalnym watażkom, policjantom oraz... przedstawicielom administracji wojskowej. "Każdy jest głodny, każdy musi jeść. Atakują konwoje, bo nie mają pracy. Za pieniądze łatwo rezygnują z ataku" - mówi właściciel jednej z firm ochraniających konwoje. I dodaje, że jeszcze 14 miesięcy temu firmy ochroniarskie nie miały problemów z zapewnieniem bezpieczeństwa transportom. Teraz ataki na konwoje stały się codziennością.
Bazy NATO na południu Afganistanu zaopatrywane są w paliwo i ekwipunek przez międzynarodowe korporacje, które korzystają z usług lokalnych firm. Te ostatnie muszą zmagać się z coraz bardziej niebezpiecznymi drogami na południe od Kabulu. Jedyna trasa przebiegająca przez te tereny jest we władaniu talibów. W czerwcu zniszczono tam 50 ciężarówek, a siedmiu kierowcom obcięto głowy. Przeprowadzenie konwoju stało się tak niebezpieczne, że według informatorów "The Times" jedna z firm, zamiast płacić talibom haracz... zatrudniła ich do ochrony.
Rzecznik sił NATO w Afganistanie, porucznik James Gater, odcina się od związków armii z firmami opłacającymi talibów: "Dostawy zostały zlecone prywatnym firmom, które mają swobodę wyboru podwykonawców. W Afganistanie najbardziej opłaca im się zatrudnić firmy afgańskie" - mówi.
Międzynarodowe korporacje, np. szwajcarska Supreme Global Solutions, twierdzą jednak, że nigdy nie płaciły nikomu za bezpieczeństwo konwojów, zaprzeczają też, by zezwalały na to afgańskim podwykonawcom.
"Płacimy podatki zarówno terrorystom, jak i talibom" - mówi jednak właściciel firmy transportowej, która przeprowadza konwoje najniebezpieczniejszą drogą z Kabulu do Kandaharu. Według niego istnieją różne sposoby płatności, a cały proceder sięga wysokich kręgów w rządzie Afganistanu: "Większość afgańskich firm ochroniarskich zatrudnia pośredników do negocjacji bezpiecznego przejazdu konwojów. Komendantom talibów płaci się od odcinka drogi, który kontrolują, oddzielnie za każdy konwój, żeby mógł przejechać w umówionym czasie. Jeśli konwój zostaje zaatakowany, to znaczy, że na drodze pojawiła się nowa grupa talibów".
Rozmiar dostaw dla 70 tys. żołnierzy sił międzynarodowej koalicji w Afganistanie jest ogromny. Tylko główna brytyjska baza w Camp Bastion w prowincji Helmand zużywa milion litrów paliwa tygodniowo.