Chociaż sam zwycięzca wyborów prezydenckich wypoczywa na Hawajach, jego ekipa nie traci czasu i pracuje nad dobrą prasą dla swojego szefa. Czołowi współpracownicy Obamy chodzili w niedzielę od jednej stacji telewizyjnej do drugiej i opowiadali, jak nowy gospodarz Białego Domu zamierza pobudzić gospodarkę.

"Przede wszystkim musimy ulżyć klasie średniej" - powiedział w nadawanym przez NBC programie "Meet the Press" David Axelrod, główny doradca prezydenta-elekta.

Obama po zaplanowanym na 20 stycznia zaprzysiężeniu zaproponuje jednorazową ulgę podatkową w wysokości tysiąca dolarów dla par, które rozliczają się wspólnie, oraz 500 dolarów dla osób samotnych. Dotyczy to tych Amerykanów, których roczny dochód nie przekracza 250 tys. dol. rocznie.

"W przyszłym i każdym kolejnym budżecie spróbujemy wprowadzić stałe upusty dla klasy średniej, bo to przecież obiecywaliśmy w kampanii. Ale na razie musimy choć trochę odciążyć portfele w obliczu pogarszającej się sytuacji. Amerykanie nie mogą za długo czekać" - mówił Axelrod w programie "Face the Nation" emitowanym przez CBS. W sukurs przyszedł mu Larry Summers, kandydat na szefa doradców ekonomicznych w Białym Domu i sekretarz skarbu w czasach Billa Clintona.

"Prezydent Obama będzie musiał stawić czoła największemu kryzysowi od końca wojny. Ulga podatkowa jest jednym z elementów zachęcania ludzi do konsumpcji" - napisał w komentarzu na łamach dziennika "The Washington Post".

Rząd Obamy ma też wpompować w gospodarkę - według najbardziej radykalnych szacunków - prawie 900 mld dol., by stworzyć co najmniej 2,5 mln nowych miejsc pracy. Pieniądze pójdą na inwestycje w unowocześnienie infrastruktury. Rządowe kontrakty mają zachęcić przedsiębiorców do zatrudniania ludzi. Ale ten rekordowy wydatek z budżetu plus siegająca 140 mld dol. dziura, jaką zapewne wywoła prezent dla Amerykanów w postaci ulgi podatkowej mogą poważnie nadwyrężyć amerykańskie finanse.

Republikanie już biją na alarm, że populizmem nie da się opanować kryzysu.