To prezydent Izraela Jicchak Herzog, a nie premier Binjamin Netanjahu wygłosi w środę w amerykańskim Kongresie przemówienie z okazji 75. rocznicy powstania państwa żydowskiego. Choć głowa państwa odgrywa w Izraelu rolę głównie ceremonialną i jest postacią mniej kontrowersyjną niż obecny premier, to jego wizycie w Waszyngtonie i tak towarzyszy mała polityczna burza. Część parlamentarzystów z Partii Demokratycznej zapowiedziała bojkot wystąpienia. Kongresmenka Pramila Jayapal ze stanu Waszyngton nazwała nawet Izrael „państwem rasistowskim” (choć później nieco złagodziła swoją wypowiedź). O apartheid oskarżyła kraj Netanjahu natomiast Rashida Tlaib z Michigan, pierwsza amerykańska kongresmenka o pochodzeniu palestyńskim.
Tylko kilku parlamentarzystów bojkotuje Herzoga
Takie głosy to jednak mniejszość na Kapitolu, amerykańskich parlamentarzystów bojkotujących Herzoga będzie finalnie zapewne tylko kilku. Czołowi politycy demokratów, w tym lider tej partii w Izbie Reprezentantów Hakeem Jeffries, szybko i mocno odcinali się od wypowiedzi przedstawicieli "progresywnego skrzydła", zapewniając o swoim poparciu dla Izraela. A republikanie jeszcze w tym tygodniu w ramach odpowiedzi planują głosowanie na Kapitolu nad rezolucją stwierdzającą, że Izrael nie jest państwem rasistowskim ani nie panuje w nim apartheid.
CZYTAJ WIĘCEJ W ŚRODOWYM WYDANIU "DGP. DZIENNIKA GAZETY PRAWNEJ">>>