Izraelski parlament przyjął w poniedziałek jeden z najważniejszych elementów kontrowersyjnej reformy ograniczającej uprawnienia Sądu Najwyższego. Sędziowie mogli do tej pory uchylać decyzje rządu, jeśli uznali je za "nieracjonalne", tj. nieproporcjonalnie skoncentrowane na interesie politycznym bez wystarczającego uwzględnienia interesu publicznego.
Jest to jeden z kilku elementów zmian, które rząd Netanjahu próbuje wprowadzić, mimo że państwo żydowskie jest targane bezprecedensową falą protestów od ponad pół roku.
Na początku stycznia, kilka dni po zaprzysiężeniu nowego rządu Izraela, minister sprawiedliwości Jariw Lewin przedstawił na konferencji prasowej planowaną reformę. Celem jej jest "wzmocnienie demokracji" i "przywrócenie równowagi między trójpodziałem władzy", wyjaśnił wówczas Lewin, dodając, że obecnie "decyzje podejmują ludzie, którzy nigdy nie zostali wybrani" - odnosząc się do sędziów, zwłaszcza tych z Sądu Najwyższego.
Minister, wymieniając wówczas zasadnicze elementy reform, mówił o zmianie procedury wyboru sędziów, która dałaby politykom decydujące uprawnienia w ich mianowaniu, zniesieniu kryterium "nieracjonalności", ograniczeniu zdolności Sądu Najwyższego do odrzucania ustaw jako niezgodnych z "podstawowymi ustawami", przy jednoczesnym upoważnieniu Knesetu do unieważnienia sprzeciwu sędziów, a także o zmianie dotyczącej doradców prawnych w ministerstwach i organach parlamentarnych - to już nie mają być zawodowi urzędnicy państwowi, ale politycznie mianowani funkcjonariusze.
Pierwszy protest
Trzy dni później kilka tysięcy osób po raz pierwszy demonstrowało w Tel Awiwie przeciwko tym planom. Izrael pogrążył się w najgłębszym kryzysie politycznym od czasu powstania państwa 75 lat temu.
Obserwatorzy izraelskiej sceny politycznej przypominają, że Lewin i wielu innych polityków, takich jak Simcha Rotman z partii Religijny Syjonizm, od lat walczą z tym, co nazywają "dyktaturą sędziów". Wielokrotnie podkreślali, że wola większości wyborców powinna być decydująca.
Reformy
Reformy zmieniłyby sposób wyboru sędziów Sądu Najwyższego, dając politykom decydujące uprawnienia w ich mianowaniu. Niezależny panel wybierający sędziów wymaga obecnie, aby politycy i sędziowie, którzy w nim zasiadają, zgadzali się na nominacje. Proponowane zmiany dałyby rządowi znacznie większy wpływ na nominacje.
Niektórzy obserwatorzy postrzegają również reformę jako próbę zablokowania przez Netanjahu procesu o korupcję, który toczy się przeciwko niemu od 2020 roku.
Przypominają również, że partnerzy koalicyjni premiera Benjamina Netanjahu prowadzą grę mającą na celu osłabienie władzy sądów, ponieważ podążają za partykularnymi interesami: partie ultra ortodoksyjne chcą uniemożliwić Sądowi Najwyższemu uznanie za niezgodne z prawem przywilejów, z których korzystają ich wyborcy, takich jak zwolnienie ze służby wojskowej lub świadczenia dla studentów szkół religijnych. Partie religijnych syjonistów chcą też zagwarantować, że sądy nie przeszkodzą im w szybszej budowie osiedli na Zachodnim Brzegu.
Przeciwnicy reformy sądownictwa
Mimo to nawet przeciwnicy reformy sądownictwa przyznają, że zmiany są potrzebne. Istotną częścią problemu jest to, że proces uchwalania konstytucji Izraela, który rozpoczął się po założeniu państwa, utknął z biegiem lat w martwym punkcie - istnieje tylko zestaw tzw. podstawowych ustaw. Niektóre procedury i kompetencje nie są jasno uregulowane, przez co przez lata były interpretowane przez sam Sąd Najwyższy. Niektórzy eksperci krytykują to jako "aktywizm sądowy" i argumentują, że zdolność sądu do uznawania decyzji rządu za "nieracjonalne" powinna być ograniczona.
Jednak zarzut "dyktatury sędziów" nie łatwo poddaje się krytyce. Dla przykładu, od 1992 roku w Izraelu uchwalono około 4000 ustaw, przy czym Sąd Najwyższy interweniował w przypadku zaledwie 22 przepisów.
Po poniedziałkowym głosowaniu Netanjahu bronił rozstrzygnięcia i zaproponował rozmowy z opozycją dotyczące dalszych reform. Lider opozycji Jair Lapid odrzucił propozycję premiera, nazywając ją "pustą", a wieczorem w całym kraju rozgorzały ponownie gwałtowne protesty. Również Biały Dom nazwał decyzję Knesetu "niefortunną".
Z Jerozolimy Marcin Mazur