Z Teheranu dociera coraz więcej pogłosek, że mieszkańcy miasta masowo wycofują oszczędności z państwowych banków i deponują je w prywatnych. W internecie powstają też czarne listy firm, które wykupiły reklamy w państwowej telewizji. Twórcy tych list nawołują do bojkotu produktów m.in. na stronach portalu społecznościowego Facebook. Równie gwałtownie spadła liczba reklam emitowanych przez państwowe stacje. Jak twierdzą nasi rozmówcy, wielu Irańczyków za wszelką cenę próbują uniknąć łatki współpracownika systemu.
Taki los spotkał Nokię. Tylko w ostatnich tygodniach popyt na jeszcze niedawno popularne - łatwe w obsłudze dla Irańczyków - telefony fińskiego koncernu spadł aż o połowę. W niektórych sklepach sprzedawcy zaczęli zdejmować aparaty Nokii z wystaw, a część użytkowników demonstracyjnie próbuje oddać lub wymienić posiadane modele na telefony innych firm.
Co gorsza, Nokia jest bezpośrednio łączona z represjami, jakie spadły na zwolenników irańskich reformatorów po wyborach prezydenckich 12 czerwca. W zamieszkach zginęło co najmniej 19 osób, setki zostały zatrzymane. Wychodzący z więzień sympatycy przegranego Mira Hosejna Musawiego skarżą się, że brutalnie przesłuchujący ich agenci służb bezpieczeństwa jako dowody ich przestępstw przedstawiali m.in. nagrania rozmów i zapisy wysłanych wiadomości testowych.
"To niewiarygodne, że Nokia sprzedała naszemu rządowi system monitorowania" - podkreśla dziennikarz, który niedawno został wypuszczony z aresztu. "Miałoby to sens, gdyby chodziło o kontrolowanie w demokratycznym kraju pornografii dziecięcej czy innych nadużyć, ale sprzedawanie tej technologii rządowi, który w oczywisty sposób łamie prawa człowieka, jest po prostu niewybaczalne. Chcę powiedzieć Nokii, że byłem torturowany, ponieważ oni sprzedali tę cholerną technologię naszym władzom" - dodaje.
Fiński koncern na razie nie komentuje bojkotu. Ogranicza się wyłącznie do oświadczenia, że wszystkie technologie, jakie sprzedał Teheranowi, są standardem wymaganym przez władze wszystkich krajów, w których działa firma. To jednak nie przekonuje Irańczyków. "Nokia to tylko jeden z wielu koncernów, przeciw którym zwrócił się gniew ludzi. Nasz internet jest dziś pełen czarnych list" - mówi nam Reza Molawi, szef Centrum Studiów Iranistycznych na uniwersytecie w Durham. "Na blogach można znaleźć zarówno nazwy firm wspierających reżim, jak i nazwiska ludzi, którzy bili demonstrantów" - dodaje.
Losy bojkotu mogą się rozstrzygnąć nawet dziś: stojący za kampanią powyborczych protestów wpływowy duchowny i polityk, Ali Akbar Haszemi Rafsandżani, zwołał na piątkowe modlitwy w Teheranie zarówno zwolenników reformatorów, jak i sympatyków twardogłowych władz. Zdaniem Molawiego, jeżeli Rafsandżani w kazaniu zaleci swoim sojusznikom ugodowy kurs wobec rządu, obecna kampania niezadowolenia może rychło dobiec końca. Gdyby jednak duchowny odważył się skrytykować poczynania władz - jak zrobił to w ubiegłym tygodniu sędziwy ajatollah Ali Montazeri - wówczas konfrontacja między zwolennikami reformatorów a sympatykami prezydenta Mahmuda Ahmadineżada - oraz stojącym za nimi aparatem bezpieczeństwa - może wybuchnąć z nową siłą.