Wojna w Ukrainie
Wojna w Ukrainie trwa już ponad dwa lata. Można przyzwyczaić się do ciągłego poczucia zagrożenia?
Można żyć i funkcjonować w tych warunkach. Najlepszym dowodem jest codzienne życie, chociażby w Kijowie, w innych dużych miastach albo na prowincji. Inaczej jest na terenach przyfrontowych.
Z drugiej strony, każdy kto mieszka w Ukrainie, powie, że niepewność dnia jutrzejszego jest czymś trudnym. Wszyscy potrzebujemy przecież w miarę stabilnej wizji przyszłości, kontroli nad swoim życiem.
My, księża i zakonnicy, z racji naszego życiowego wyboru i powołania, jesteśmy wpisani w taką nietrwałość, ale myślę o zwykłych ludziach. Mają rodzinę, pracę czy plany na przyszłość i nagle nie wiedzą, co czeka ich jutro czy za rok. To jest właśnie coś, co nie pozwala się przyzwyczaić.
A niebezpieczeństwo?
Kilka dni przed Wielkanocą kilometr od naszego klasztoru w Kijowie spadły odłamki zestrzelonej rakiety. Wypaliły cały budynek i zrobiły dziurę w ziemi. Dodatkowo kilka osób zostało rannych. Poszedłem tam na spacer. Tuż obok jest klinika, w której miałem później umówioną wizytę. Ona również ucierpiała. Pomyślałem wtedy, że to wszystko mnie też dotyka, choć oczywiście zdecydowanie bez porównania mniej niż tych, co dopiero co stracili swoje mieszkania.
Dla wielu osób zachwiało się też bezpieczeństwo ekonomiczne. Niby jest praca, bo państwo stara się funkcjonować, ale raczej dla fachowców czy określonych kategorii ludzi. Poza tym, ceny przez ostatnie dwa lata mocno poszły w górę, więc wiele osób ma problem z zabezpieczeniem nawet podstawowych potrzeb życiowych. W bardzo trudnej sytuacji są teraz zwłaszcza osoby starsze i chore.
Niektórzy ludzie po raz drugi stracili dach nad głową.
Przy okazji drugiej rocznicy wojny uświadomiłem sobie, że do tej pory o bezdomności mówiło się raczej w kontekście osób, których dotknęły zawirowania życiowe, nałogi czy inne sytuacje kryzysowe. W tym momencie w Ukrainie mamy ogromną liczbę przesiedleńców wewnętrznych. Wielu ludzi, którzy wyjechali z terenów okupowanych albo znajdujących się na linii frontu, nie ma do czego wracać. Stracili wszystko lub prawie wszystko i nagle stali się bezdomni. Wojna odebrała im domy, ale także marzenia i plany na przyszłość.
Pamiętam rozmowę w Fastowie, gdzie prowadzimy parafię oraz Dom św. Marcina de Porres, czyli ośrodek pomocy dla osób w trudnych sytuacjach życiowych, zwłaszcza rodzin i dzieci. Pomagamy tam również uchodźcom. Podeszła do mnie kiedyś starsza pani. Spytała, gdzie może otrzymać jakąś pomoc. Opowiedziała, że już drugi raz straciła swój dom. W 2014 roku musiała wyjechać z Donbasu, a teraz jej nowy dom na kijowszczyźnie uległ zniszczeniu podczas okupacji.
Kiedy po raz pierwszy pomyślał ojciec, że ta wojna naprawdę nadciąga?
Jestem związany z Ukrainą od wielu lat. Mój pierwszy pobyt w tym kraju rozpoczął się w czasach pokojowych, potem przyszedł Majdan, aneksja Krymu i początek wojny w Donbasie. Wtedy tą wojną jakoś specjalnie się nie przejmowałem, bo była daleko. Nie odczuwałem jej skutków. Może to był nasz błąd? Nasz, czyli szerszej społeczności europejskiej czy światowej.
To, co się działo od 2014 roku, traktowane było raczej jako lokalny konflikt, który nie miał specjalnego znaczenia dla geopolityki czy nawet dla całej Ukrainy. W 2022 roku okazało się, że jednak ma znaczenie.
W styczniu 2022 roku mięliśmy kapitułę prowincjonalną w Krakowie. Uczestniczyłem w niej jako przełożony dominikanów w Ukrainie. Z kilkoma braćmi z Ukrainy zastanawialiśmy się, czy będzie wojna. Ich głosy były różne: jedni byli pewni, drudzy podkreślali, że Putin po raz kolejny straszy, by coś uzyskać. Pamiętajmy, że taka była strategia Rosji, żeby zaostrzyć sytuację, by następnie zrobić krok wstecz. W lutym 2022 roku tego kroku wstecz nie było.
Im było bliżej 24 lutego, tym coraz bardziej widziałem, że to nie jest zabawa.
Życie w ogarniętej wojną Ukrainie
25 lutego napisał ojciec w "Listach z Kijowa": "A my staramy się robić swoje, czyli prowadzić regularne życie dominikańskie". Jak to życie wygląda po dwóch latach wojny?
Teraz znów stało się regularne. Są dni, taki jak ten niedawno, kiedy słuchać alarmy przeciwlotnicze. Ostrzały rakietowe miasta najczęściej zdarzają się wcześnie rano i wtedy są strzały, wybuchy i wyjące samochody. To trochę wybija z rytmu, ale później zbieramy się z braćmi na porannej modlitwie i staramy się żyć normalnie, wykonując swoje obowiązki. To też nasza odpowiedź na sytuację wojenną.
W Kijowie zajmujemy się prowadzeniem działalności edukacyjnej w Instytucie św. Tomasza z Akwinu. Pomimo wojny są studenci, którzy chcą studiować teologię, filozofię i nauki religijne.
Centrum pomocy humanitarnej i troski o uchodźców stał się dla dominikanów Fastów i istniejący tam Dom św. Marcina de Porres. Oprócz działania na miejscu organizujemy pomoc na terenach, które były okupowane przez Rosjan, przede wszystkim na charkowszczyźnie oraz na południu kraju. Od półtora roku prowadzimy w Chersoniu kuchnię dla potrzebujących, a niedawno otwarliśmy piekarnię. Ojciec Misza wraz z wolontariuszami z Fastowa jeżdżą tam z misjami humanitarnymi kilka razy w miesiącu. Jeśli nie mam innych obowiązków, to staram się dołączać do tych wyjazdów.
Dominikanie w Ukrainie są w sześciu miejscach. Jest nas łącznie 20 braci: Ukraińców, Polaków i jeden Słowak. Ludzie, zwłaszcza w czasie wielkanocnym, potrzebują opieki duszpasterskiej. Staramy się ją zapewnić.
Dzięki wierze łatwiej jest znaleźć spokój w niespokojnych czasach?
Myślę, że wiara jest czymś, co pozwala jakoś przetrwać zawirowania, niebezpieczeństwa i zmierzyć się z tą sytuacją niesprawiedliwego cierpienia podczas wojny.
Nasze narody, polski i ukraiński, mają historyczne doświadczenia tragedii narodowych. Przeżyliśmy je nie w buncie przeciwko Bogu, ale raczej z wiarą.
Podobnie jest teraz w Ukrainie. Rzadko słyszę, że ktoś stwierdza, że Bóg zostawił Ukrainę. Raczej obecne jest myślenie, że stoi On po stronie cierpiących.
Trzeba jednak pamiętać, że w Ukrainie większość ludzi jest niewierzących lub praktycznie niewierzących. Wyjątkiem jest choćby zachodnia Ukraina, gdzie sporo osób to prawosławni oraz katolicy dwóch obrządków, autentycznie wierzący i praktykujący. Nie brakuje też wspólnot protestanckich, których członkowie bardzo często są mocno zaangażowani w pomoc humanitarną.
"Bolesna" wypowiedź papieża Franciszka
Na początku marca papież Franciszek powiedział, że Ukraina powinna wykazać się odwagą "białej flagi" i wynegocjować pokój z Rosją. Jak te słowa zostały odebrane przez katolików w Ukrainie?
Nie tylko przez katolików zostały one przyjęte bardzo krytycznie. To kolejna wypowiedź Franciszka, która jest bolesna i niezrozumiała dla wielu ludzi.
Jako katolicy staramy się słuchać i rozumieć papieża w szerszym kontekście. Rzeczywiście jest całe mnóstwo sytuacji, kiedy Franciszek modli się za Ukrainę i mówi o cierpieniu narodu ukraińskiego. Trudno znaleźć wystąpienie, podczas którego nie wspomina o wojnie choćby jednym zdaniem.
Konkretna jest też pomoc materialna Stolicy Apostolskiej przekazywana przez nuncjaturę i kardynała Konrada Krajewskiego. Wspomniana już kuchnia dla ubogich w Chersoniu jest tego przykładem. Franciszek kilkukrotnie przekazywał konkretne sumy pieniędzy na jej utrzymanie i prowadzenie.
Na ścianie w pomieszczeniach naszej kuchni dla potrzebujących jest zdjęcie Franciszka i informacja, że powstała ona także dzięki zaangażowaniu Stolicy Apostolskiej. Po jednej z wypowiedzi papieża przyszli ludzie i zaczęli go krytykować. Pracujące tam panie, które nie są katoliczkami, zaczęły go bronić, mówiąc: "Oburzacie się na papieża, a już od paru miesięcy jecie m.in. dlatego, że przekazał środku na prowadzenie tej kuchni".
Jestem przekonany, że Franciszkowi autentycznie zależy na pokoju i ustaniu tej wojny. W Ukrainie rozumiemy jednak, że nadejście pokoju nie może być prostym złożeniem broni, kapitulacją. Po bestialstwach, które zobaczyliśmy na terenach wyzwolonych w 2022 roku, widać wyraźnie, że Rosja nie jest partnerem, z którym można się dogadać i któremu można ufać.
To jest właśnie coś, czego papież Franciszek nie do końca rozumie i związku z tym katolicy, zwłaszcza w Ukrainie, mają prawo oczekiwać od niego innej postawy?
Myślę, że tak. Franciszkowi na sercu leży z pewnością również los katolików w Rosji, jednak w Ukrainie oczekujemy od papieża i Stolicy Apostolskiej wyraźnego wsparcia, solidarności i współczucia.
Dla wielu bolesne jest stawianie na równym poziomie cierpienia ofiar i agresorów. Oczywiście każdy cierpi, także matki rosyjskich żołnierzy, którzy zginęli na froncie. Jednak zwykła ludzka sprawiedliwość nakazuje spojrzeć na to w inny sposób.
Jeśli przestępca dokonuje brutalnego gwałtu na ulicy w Warszawie i przy okazji swojego działania złamie rękę, to wiadomo, że to go boli, ale nie litujemy się nad nim, lecz staramy się pomóc ofierze, bo czyn przestępczy jest oceniany absolutnie negatywnie i wymaga sprawiedliwego osądzenia i ukarania.
Ukraińcy oczekują więc innego podejścia, większego zróżnicowania sytuacji ofiary i agresora.
Wielkanoc w Ukrainie
Wierzący podczas Wielkanocy świętują zwycięstwo życia nad śmiercią. Jak wierzyć w to, że tak się dzieje, gdy trwa wojna i każdego dnia umierają setki osób?
Na początku wojny przyszło mi do głowy takie porównanie, że wojna jest jak moneta. Z jednej strony jest śmierć, cierpienie, niesprawiedliwość, przemoc czy kłamstwo, zaś z drugiej – ludzka solidarność i szlachetność postaw.
W 2022 roku rozmawiałem z ojcem Wojciechem Giertychem, dominikaninem i teologiem domu papieskiego. Stwierdził, że wojna ma to do siebie, że ludzie dobrzy stają się jeszcze lepsi, a źli – jeszcze gorsi. Myślę, że jest w tym wiele prawdy.
Wojna wielu ludzi jeszcze bardziej zepsuła. Widzimy przykłady korupcji czy nadużyć ze strony władzy czy ludzi odpowiadających za pobór do wojska. Ukraina od wieków zmaga się z korupcją, lecz w tej sytuacji ceną jest ludzkie życie, co jest szczególnie gorszące.
Z drugiej strony jest mnóstwo dobrych ludzi. Widzę to choćby po naszych wolontariuszach, jak bardzo dojrzeli i wypięknieli pomimo zmęczenia i stresu.
Można powiedzieć za Pismem Świętym, że tam, gdzie wzmaga się grzech, tam jeszcze bardziej rozlewa się łaska. Bóg o nas nie zapomina i nawet w tych trudnych doświadczeniach daje każdemu z nas oznaki swojej miłości i pociechy.
Gdzie w takiej sytuacji szukać nadziei?
Jako zakonnicy patrzymy na rzeczywistość, starając się zrozumieć ją i przyjąć w świetle Ewangelii. Myślę jednak, że ta nadzieja jest wpisana w każdym człowieku, nawet takim, który nie odczytuje swojego życia w tej perspektywie religijnej.
Są w nas wielkie pokłady siły i chęci do życia, czego najlepszym dowodem są ci ludzie, którzy podczas wojny stracili swoje domy. Nie poddają się, tylko starają się po raz kolejny podjąć trud budowy swojego życia.
Pomimo trudnej sytuacji militarnej w Ukrainie nie ma postawy rezygnacji i opuszczenia rąk. Nikt nie mówi, żeby się poddać, bo Rosja jest silniejsza. Czegoś takiego od początku wojny nie widać. Być może takie podejście jest podyktowane tym, że wśród Ukraińców nie ma złudzeń, że Rosja jest państwem, któremu można zaufać.
Jak spędzi ojciec tegoroczną Wielkanoc?
Dosyć zwyczajnie, wśród naszej wspólnoty braci w Kijowie. Celebrowaliśmy Triduum Paschalne z wiernymi w naszej kaplicy klasztornej.
Posługujemy też u sióstr karmelitanek, gdzie w niedzielę wielkanocną odprawię Mszę Świętą. Coraz bardziej odkrywam, że życie modlitewne jest odpowiedzią na wojnę, cierpienie i zło.
Zaangażowanie w pomoc humanitarną i troska o ludzi są bardzo ważne, ale nie mniej istotne jest właśnie bycie tutaj i nasza modlitwa.
Cieszę się, że siostry w zeszłym roku powróciły do Kijowa. Ich klasztor znajdował się na obrzeżach miasta, od strony Buczy i Irpienia, więc za radą biskupa ewakuowały się. Jak tylko sytuacja się uspokoiła, wróciły.
Cieszę się, że ich modlitwa trwa. W końcu to wołanie do Boga pochodzi z terenów, gdzie ludzie doświadczają krzyża w konkretny sposób.
Wierzy ojciec, że papież Franciszek pojedzie do Kijowa?
Mam taką nadzieję. Trudno jednak powiedzieć, kiedy to może nastąpić i czy będzie to Franciszek.
Pamiętam, że były takie oczekiwania na przełomie 2022 i 2023 roku. Obecnie pielgrzymka Franciszka wydaje się mało realna. Może się mylę, ale wydaje mi się, że zapewne obecny papież nie chciałby przyjechać do Kijowa, nie odwiedzając również Rosji.
Mimo wszystko myślę, że prędzej czy później papież tutaj przyjedzie.
Ojciec Jarosław Krawiec -dominikanin, wieloletni duszpasterz grupy Charytatywni Freta, przez wiele lat dyrektor Sekretariatu Misyjnego, od września 2020 r. wikariusz Wikariatu Ukrainy. Współautor książki "Listy z Ukrainy. Pierwsze 100 dni wojny" (Wydawnictwo W Drodze).