Ukraina idzie w ślady Rosji i sięga po więźniów w walce na froncie. Dzięki ustawie, którą niedawno podpisał Wołodymyr Zełenski, niektórzy skazańcy będą warunkowo wypuszczani zza krat i zasilą szeregi ukraińskiej armii. Minister sprawiedliwości Ukrainy Denys Maluska ocenił, że z takiego rozwiązania może skorzystać ok. 20 tys. kryminalistów.

Reklama

Zełenski ma nóż na gardle - mówi dr hab. Krzysztof Żęgota. Jak dodaje, w kwietniu prezydent Ukrainy obniżył wiek poborowy z 27 do 25 lat, ale to wciąż nie rozwiązuje problemów z mobilizacją do armii. Kijów nadal też nie może ściągnąć np. z Polski Ukraińców, którzy są zdolni do walki. - Tymczasem Rosja powoli, ale systematycznie robi postępy na froncie. Zachód niby wysyła do Ukrainy broń i amunicję, ale tam brakuje rąk, które miałyby ten sprzęt obsługiwać - stwierdza ekspert z Uniwersytetu Warmińsko-Mazurskiego w Olsztynie.

To oczywiście nie znaczy, że zachodnia broń trafi teraz w ręce pospolitych przestępców, którzy zostali wypuszczeni z więzień - tłumaczy Żęgota. - Skazańcy trafią raczej na tyły frontu, gdzie nie będą mogli niczego rozkraść ani zepsuć. Zastąpią tam bardziej wyszkolonych kolegów, którzy zostaną odesłani do obsługi wojennej technologii.

Póki co na front nie pójdą Ukraińcy skazani za poważne przestępstwa, czyli np. zabójcy, gwałciciele czy handlarze narkotyków. Tym właśnie nowe prawo Ukrainy różni się od rosyjskiego, które zostało wprowadzone w 2022 roku. Wówczas szef Grupy Wagnera Jewgienij Prigożyn zaczął odwiedzać kolonie karne, by oferować ułaskawienie nawet mordercom i pedofilom. W zamian mieli ruszyć na front i zabijać Ukraińców.

Prof. Krzysztof Żęgota mówi, że nie musimy się martwić rosyjskimi mordercami, ale dopóki Putin ogranicza się do Ukrainy. - Gdyby kiedyś zaatakował np. Polskę czy inne kraje NATO, zdemoralizowane jednostki dotarłyby także tutaj. Ale na razie nie ma takiego ryzyka - stwierdza.