Część ekspertów sądzi nawet, że Moskwa dąży do podziału Ukrainy. Dlatego w połowie września grupa tamtejszych intelektualistów z byłym prezydentem Leonidem Krawczukiem oraz pisarzami Jurijem Andruchowyczem i Oksaną Zabużko na czele zaapelowała w liście otwartym do członków Rady Bezpieczeństwa ONZ o nowe gwarancje bezpieczeństwa dla swojego kraju. Ich zdaniem nie można nawet wykluczyć rosyjskiego ataku na Ukrainę. "Rosyjskie kierownictwo świadomie obrało kurs na demontaż systemu bezpieczeństwa. Skutkiem takiej strategii jest eskalacja napięcia w stosunkach dwustronnych. Bezprecedensowo zaostrzono wojnę informacyjną przeciwko Ukrainie” - czytamy w liście.
Zaniepokojenie Ukraińców w ostatnim okresie wywołały m.in. brutalne oskarżenia o prowadzenie antyrosyjskiej polityki, jakie wystosował Dmitrij Miedwiediew, a także brak zgody Rosji na wycofanie Floty Czarnomorskiej z krymskiego Sewastopola po 2017 r., gdy wygaśnie umowa o udostępnieniu czarnomorskiego portu. Moskwa nie chce słyszeć o ewakuacji wojsk. Ukraina nie może też liczyć na pomoc Zachodu, co coraz wyraźniej sugerują europejscy przywódcy. Konflikt polityczny nad Dnieprem i wojna w Gruzji zniweczyły zaś szanse na wejście do NATO.
DZIENNIK GAZETA PRAWNA rozmawia z byłym szefem Ukraińskiego MSZ Borysem Tarasiukiem o sposobach na zapewnienie bezpieczeństwa Ukrainie.
ARTUR CIECHANOWICZ: Ukraińscy intelektualiści, naukowcy, pisarze i politycy kilka dni temu wystosowali list otwarty, w którym ostrzegają, że Rosja może zaatakować Ukrainę. W związku z tym jego autorzy apelują o nowe gwarancje bezpieczeństwa dla Kijowa. Czy takie obawy są uzasadnione?
BORYS TARASIUK: To, że Rosja prowadzi przeciwko Ukrainie wojnę informacyjną, nie jest niczym nowym. Wątpię jednak, by werbalne ataki, jak chociażby niedawny agresywny list Dmitrija Miedwiediewa do Wiktora Juszczenki, doprowadziły do wojny. W naszej historii mieliśmy już trudniejsze sytuacje, jak choćby w latach 1992 – 1993, kiedy konflikt zbrojny faktycznie wisiał na włosku. Ale zarówno politycy, jak i wojskowi z obu krajów potrafili się w końcu porozumieć i uniknęliśmy katastrofy.
Rosja nie miała jednak skrupułów, by wkroczyć do Gruzji.
Tyle że Ukraina to nie Gruzja. Nie mamy u siebie separatystów, których nie kontrolujemy. Porównywanie Krymu do Abchazji i Osetii to przecież niedorzeczność. Na półwyspie całkiem normalnie funkcjonują władze centralne i lokalne. Stacjonują tam nasze jednostki. Nie ma najmniejszego podobieństwa z Gruzją. Dodatkowo z ostatnich badań wynika, że 60 proc. Ukraińców jest gotowych bronić swojej ojczyzny, gdyby została ona zaatakowana. Niezależnie od tego, czy są ze wschodu, czy też zachodu Ukrainy. To o czymś świadczy.
Dlaczego zatem Rosja w ostatnim czasie nasiliła ofensywę informacyjną przeciwko pańskiemu krajowi? Moskwa nierzadko przedstawia Ukraińców jako wrogów numer jeden.
Rosji chodzi przede wszystkim o to, byśmy pamiętali, że Kreml nigdy nie pogodził się z utratą swoich wpływów tutaj. Dlatego też co jakiś czas rozpoczyna wojny gazowe albo pisze niedorzeczne listy. W tej chwili ważny jest jeszcze jeden motyw: na Ukrainie zbliżają się wybory prezydenckie. A Moskwa po prostu daje do zrozumienia, jaki kandydat jest dla niej do przyjęcia, a jaki nie. Najzwyczajniej w świecie próbuje wpływać na naszą wewnętrzną politykę.
Co pana zdaniem musiałoby się wydarzyć, żeby Rosja zaprzestała podobnych działań? Autorzy listu otwartego domagają się np. od Rady Bezpieczeństwa ONZ gwarancji bezpieczeństwa dla Ukrainy.
Musimy liczyć przede wszystkim na siebie. Nie spychamy własnych problemów na kogoś innego. Oczywiście byłoby miło, gdyby takie instytucja jak NATO czy Unia Europejska zauważały, jak Rosja próbuje wywierać na nas wpływ, i ostro na to reagowały. Ale nikt za nas samych nie załatwi tych problemów. Jeśli natomiast chodzi o gwarancje bezpieczeństwa, to nie ma sensu wymyślać jakichś nowych instytucji i konstrukcji, tylko trzeba usprawnić istniejące.
Jakie są to mechanizmy?
W grudniu 1994 r. w Budapeszcie Ukraina zrzekła się znajdujących się na jej terytorium arsenałów atomowych. Niejako w zamian Rosja, Wielka Brytania i USA podpisały memorandum, w którym dawały nam gwarancje bezpieczeństwa. Później dokument ten został także przyjęty przez Francję i Chiny. Kraje te, które są członkami Rady Bezpieczeństwa ONZ, zagwarantowały np., że Ukraina nie stanie się obiektem ataku z użyciem broni atomowej czy też z użyciem środków ekonomicznych. Nie wolno też naszemu krajowi grozić zastosowaniem takich środków. Jednak Rosja już wielokrotnie złamała te regulacje.
W jaki sposób?
Władimir Putin pod koniec swojej drugiej kadencji prezydenckiej oświadczył np., że Rosja może użyć broni strategicznej, jeśli Ukraina wstąpi do NATO. Nie liczę już, ile razy Moskwa groziła nam zakręceniem kurka z gazem. Kilka razy faktycznie spełniła tę groźbę. Kraje, które podpisały memorandum z Budapesztu, albo nie zareagowały wcale, albo zrobiły to bardzo... dyplomatycznie. I to właśnie należy zmienić. To jest główne zadanie dla naszych dyplomatów.