Rutkowski oświadczył, że przyjął od Włodzimierza Olewnika jedynie około 20 tysięcy złotych, co potwierdza faktura. Zaprzeczał, by chodziło o milion, o jakiej to sumie mówił Olewnik. Zasugerował, że pieniądze mógł wyłudzić od rodziny informator agencji Andrzej K., z którym współpracował w sprawie wyjaśniania innych porwań i kradzieży samochodów.

Reklama

"Cieszę się, że mogę przed komisją wyjaśnić nieoficjalne zarzuty, jakie mi się stawia - bo żadna policja ani prokuratura nie postawiła mi zarzutów w tej sprawie (...), gdybym wziął choć złotówkę poza fakturą, pewnie dziś bym siedział" - oświadczył na początku przesłuchania Rutkowski.

Według detektywa, to Andrzej K. próbował - powołując się na swoje związki z biurem detektywistycznym - dotrzeć do rodziny Olewników jesienią 2001 roku, tuż po porwaniu Krzysztofa Olewnika. On sam - jak zeznał - z Włodzimierzem Olewnikiem zetknął się około półtora roku po uprowadzeniu, a wcześniej kontaktowała się z nim córka Olewnika.

Rutkowski przedstawił się komisji jako detektyw i "producent serialu TVN". Zeznając powiedział, że telewizja odmówiła udziału w dokumentowaniu działalności biura w sprawie Olewnika. Zasugerował, że powodem była zbyt duża liczba porwań, o których mówiono w programie telewizyjnym Rutkowskiego. "Gdyby telewizja nie odmówiła, może dziś komisja nie miałaby czego wyjaśniać. Gdy telewizja była obecna przy czynnościach policji, to funkcjonariusze bardziej by się spinali" - powiedział.

Reklama

Według Rutkowskiego, Krzysztof Olewnik został porwany, by "myślał, że wszystko mu wolno". Zauważył, że impreza z października 2001 r., po której go porwano, była zorganizowana dla funkcjonariusza policji, którego miał przeprosić za to, że wcześniej mu naubliżał. "Na takich imprezach załatwiało się nieformalnie pozwolenia na broń - kosztowało to 10 tys. zł" - powiedział Rutkowski, powołując się na uzyskane informacje.

Ocenił on, że motywem porwania nie były interesy, które prowadzić miał Krzysztof Olewnik. "To nie był żaden biznesmen. Do jakiego biznesu się nie dotknął, to wszystko padało. Nie porywa się biznesmenów, bo biznesmen musi przygotować kasę na okup. Porywa się jego dzieciaka" - powiedział. Zastrzegł, że choć o zmarłych nie mówi się źle, to zdobyte przez biuro informacje nie ukazywały Krzysztofa Olewnika w dobrym świetle - stąd trwające dłuższy czas założenie, że Olewnik mógł sfingować swoje porwanie.