8.15. Hej kolęda, kolęda
Na opłatku dla pracowników technicznych kolęd nie ma, bo w Złotych Tarasach kolęd nie gra się z zasady. Są tylko świeckie piosenki świąteczne. Ale teraz chyba na wszelki wypadek nie ma w ogóle żadnej muzyki, bo pracownicy, którzy od początku listopada pracują w rytm świątecznych szlagierów, już prawie dostają wysypki na dźwięk „Last Christmas”. Opłatka też nie ma. Jest za to nieźle zastawiony szwedzki stół (nocna zmiana stoi w kolejce po kawę, dzienna po rybę faszerowaną). I życzenia, żeby ochrona i serwis sprzątający czuły się tu „jak u siebie w domu”. Wszyscy konsumują w ciszy, głośno jest tylko przy stoliku pani Uli i pani Marii odpowiedzialnych za czystość w Tarasach. Pani Ula lubi swoją pracę, bo „to jest praca dla naszego zakładu i trochę społeczna, dla ludzi”. Dbanie o porządek to jej prawdziwa pasja. Dwadzieścia minut później jest już po wszystkim, bo...
9.00. Wielkie otwarcie
...przed drzwiami od strony Dworca Centralnego kłębi się spory tłumek. Gdy tylko drzwi się otworzą, kilkunastoosobowa grupa rozejdzie się w trzech kierunkach: 1) Coffee Heaven, które jako jedyne czynne jest od 9 (od stycznia tak pracować będą już wszystkie sklepy), 2) do wszelkiego rodzaju miejsc, gdzie można siąść i poczekać na pociąg 3) i przede wszystkim do toalety. Tam kolejka dzieli się na tych, którzy stoją z walizkami, i tych, którzy próbują sprawiać wrażenie, że nocowali na dworcu tylko dla przyjemności. Dyrektor Złotych Tarasów Janusz Stupkiewicz mówi, że Tarasy to „miasto bez slumsów”. Dopóki bezdomni nie są pijani, ochroniarze muszą ich traktować jak wszystkich innych gości, choć w najlepszym wypadku kupią tylko butelkę czegoś mocniejszego w Carrefourze. Ale do „eksmisji” wystarczy, że od bezdomnego poczuje się woń alkoholu albo zabarykaduje się on w toalecie na podejrzanie długo. Ochroniarze, szczególnie na poziomie -1, każdego dnia wypraszają kilkadziesiąt osób.
>>>Czytaj dalej>>>
Stałym bywalcem jest mężczyzna nazywany przez personel Tarasów Kontrolerem. Chyba mieszka blisko, bo potrafi kilka razy dziennie przyjść w innym ubraniu: a to pod krawatem, a to pod muszką. Za każdym razem udaje, że ma tu z kimś ważne spotkanie. Ale i tak wszyscy wiedzą, że to kleptoman.
10.00. Kiedy śniadanie staje się obiadem (i odwrotnie)
W Carrefourze do ostatniej chwili odbywa się towarowanie, czyli rozkładanie towarów na półkach. Trwało od 22. Do 6 rano robiło je kilkunastu pracowników nocnej zmiany, później ci, którzy przyszli na dzienną. Gdy tylko podniesie się krata i do sklepu rusza 13 stojących przed nim osób, w misternie posegregowanych warzywach, pieczywie czy jogurtach w ciągu kilku minut powstanie nieubłagany nieład. Równolegle ustawia się kolejka do szatni. Przeciętny pobyt w Tarasach trwa dwie godziny, ale to tylko statystyka. Pani w szatni (nie mówi się „szatniarka”): – Wielu przychodzi rano i wychodzi krótko przed zamknięciem. Nigdy nie lubiłam centrów handlowych, a teraz nie lubię ich jeszcze bardziej. Nie mam pojęcia, co można tu robić przez cały dzień.
No, ale ona nie może wyjść do jednego z prawie 300 sklepów, stoisk czy punktów usługowych. A do tutejszego kina nie dotarła jeszcze nigdy.
Gdy razem z innymi sklepami i restauracjami otwiera się KFC, krzątają się przy nim pierwsi klienci – studenci i uczniowie. Pani Klaudia, która pracuje tu od początku (zwykle na kasie, ale ma też dyżury na serwisie, czyli przy robieniu kanapek): – Dla wielu osób kurczak jest jak papieros, muszą zacząć od niego dzień, niektórzy nawet od ośmiu kawałków – opowiada.
Najmniej dziwi to pracowników ochrony, może dlatego, że około 10 idą na obiad. Ale nie do tutejszych restauracji. Albo kupują w spożywczym udko kurczaka za 2,60 i zjadają go w swoim pokoju (trzy stoliki, krzesła, czajnik, deska do prasowania munduru), albo idą do Chińczyka na dworcu. Daje takie upusty, że cały posiłek kosztuje 10 złotych, a jeszcze ma najlepszego w Śródmieściu schabowego z frytkami.
>>>Czytaj dalej>>>
Około 12.00. Siła drzemie w ochronie
Centra handlowe zaprojektowane są według reguł tak zwanego tenant miksu, czyli rozstawienia najemców. Sklepy, które zapewniają największy ruch, umieszczone są w rogach budynku. W ten sposób na przykład Saturn przyciąga klientów również do Vobisu, a H&M do Promodu. Jeśli przyszedłeś po buty, musisz przejść się po wszystkich poziomach, żeby odwiedzić wszystkie sklepy.
Ale i tak największy ruch jest w H&M. Niewielka kolejka ustawia się od samego rana, około 17 rozrośnie się do 41 osób na dziale damskim i 34 na męsko-dziecięcym, by chwilę przed zamknięciem powrócić do 3 – 4 osób.
Na pierwszy rzut oka w ogóle nie widać za to Rafała (ani jego zmiennika), który pilnuje, by nikt tu nie kradł. Dżinsy, kurtka pilotka. W przymierzalni nikt nie zwraca na niego uwagi, wygląda, jakby przyszedł na zakupy ze swoją dziewczyną i bardzo się nudził. – W zawodzie jestem półtora roku. Wcześniej pracowałem na innych sklepach, bo w jednym więcej niż 6 miesięcy się nie da. Gdy zauważę, że ktoś kradnie czy odrywa zabezpieczenia z ubrań, mówię o tym ochroniarzowi przy wejściu. Czasem dziennie złapię jedną osobę, a czasem kilkanaście, nie ma reguły. Gruzini i Czeczeńcy kradną zwykle kurtki i spodnie. Kradną też nieźle ubrane nastolatki. Za każdym razem tłumaczą się kleptomanią, ale nikt nie ma zaświadczeń o chorobie. Jak ukradną do wartości 250 złotych, karani są najwyżej wykroczeniem, a jeśli więcej, to już jest sprawa karna. Niektórzy bardzo dbają, żeby tego nie przekroczyć, ale wczoraj złapałem kobietę, która usiłowała wynieść ciuchy za tysiąc złotych. W tej pracy najbardziej męczą się oczy. Ruszam nimi cały czas, więc pod koniec dnia łzawią i są przekrwione. Ważne, żeby nie zabierać do domu zawodowych nawyków. Był taki, któremu tak weszły w krew, że zaczął sprawdzać żonę, czy wszystko ma jak trzeba – ubrania, jakieś drobiazgi. Potem mu się znudziło – opowiada Rafał.
>>>Czytaj dalej>>>
13.00. Jadać każdy może
Poziom 3, czyli tak zwany food court, wypełnia się pracownikami okolicznych biurowców, przeważają garnitury i garsonki. Większość pracowników Złotych Tarasów zarabia zbyt mało (7 – 10 złotych za godzinę), by stołować się w restauracjach na trzecim piętrze. Wyjątek to Burger King, a od końca stycznia również nowo otwarty McDonald. Każdy pracownik dostał od jednej z sieci specjalną złotą kartę, za którą można kupować taniej. Big Mac kosztuje około 4,5 złotego, a Whopper z sałatką – 7,49. Z grubsza butiki dzielą się na te, które mają kartę z Burger Kinga i na te, które jedzą w McDonaldzie. Żeby urozmaicić menu, a przy okazji zintegrować się z pracownikami innych sklepów, kwitnie system wypożyczania sobie obu kart.
Najlepiej mają ci z food courtu, dostają tak zwane staffy, czyli posiłki dla personelu po promocyjnej cenie (w KFC za złotówkę). Przeważnie jedzą je za drzwiami z napisem „przejście służbowe”. Zwykle siedzą po turecku na korytarzu na tyłach restauracji, trzymając tacki na kolanach. Czasem klęczą na schodach, by w przerwie trochę odpoczęły im nogi. Ale nie trwa to zbyt długo – zaraz przychodzi ochroniarz, który pilnuje, by przejścia ewakuacyjne nie były zastawione.
14.00. Jak czas leci, to go cofnij
Przerwa to nie tylko świetny czas na dymka, ale też na botoks („na zasadzie fast foodu”, jak głosi zawieszona przy schodach reklama). W promocyjnej cenie 399 złotych można sobie zredukować zmarszczki – idealnie nadaje się do tego umieszczona w niepozornym lokalu na drugim piętrze Amerykańska Klinika Collagena „Cofnij Czas”. Potem co prawda trzeba cztery godziny siedzieć, jakby się kij połknęło, ale ponoć tutejsi klienci (panowie podobno nawet częściej niż panie) mają do dyspozycji tylu pracowników, że bez problemu mogą zafundować sobie cofanie czasu, po którym nie pracują całe popołudnie. Pani pielęgniarka, która tu sobie dorabia, wcześniej uważała takie zabiegi za fanaberię. Ale szybko zmieniła zdanie. Teraz sama zastanawia się, skąd wziąć pieniądze, żeby poprawić sobie bruzdy przy ustach, które sprawiają, że wygląda na zdenerwowaną. Kierowniczka obiecała jej upust. Od półtora roku czeka. Nie traci nadziei, że jeszcze cofnie czas.
>>>Czytaj dalej>>>
15.00. Szczotka, pasta, wiadro z ciepłą wodą
Na bieżąco między piętrami przemyka pan Marek. Ze swoim wózkiem, wiaderkiem i czterema środkami czystości przemierza w ciągu zmiany kilkanaście kilometrów. Lubi swoją pracę, bo „jest ciekawa i można spotkać dużo zagranicznych osób i dużo gwiazd”. Bardzo boli go tylko, że ludzie do tego stopnia go nie zauważają, że non stop na niego wpadają. Czasem wręcz się zastanawia: czy może jest niewidzialny? Ale nie, identyfikator wisi przepisowo. W wolnych chwilach pan Marek dyskutuje z zaprzyjaźnionym ochroniarzem o tym, czy wolą mężczyzn, czy kobiety. I dochodzą do wniosku, że mężczyzn. Bo jak mężczyźni piją w toalecie, to koło muszli zostawiają najwyżej cztery puste małpki, a kobiety – 14.
15.30. Wagarów już nie ma. Są wycieczki
Ochroniarzowi nie umykają również tłumy dzieciaków w godzinach szkolnych, ale od legitymowania ich jest straż miejska. – Jeśli moje dzieci mają chodzić na wagary, to wolałbym, by chodziły tam, gdzie jest ciepło i bezpiecznie, a nie do parku – dyrektora Stupkiewicza wagarowicze w Złotych Tarasach tak bardzo nie martwią.
Myli się, to nie wagarowicze, ale wycieczki klasowe z całej Polski. Schemat przyjazdu do stolicy wygląda podobnie: Zamek Królewski, jakiś teatr (teraz najpopularniejsze jest „A my do Betlejem”), Muzeum Techniki w Pałacu Kultury i Złote Tarasy, gdzie mają trzy godziny. A dzieciaki i tak marudzą, że za mało.
Na zwiedzanie wybrały się również panie z Wielowsi, gmina Gniewkowo koło Torunia, które przyjechały do Warszawy na kontrolę u lekarza. Czekają na pociąg powrotny do domu. Teraz zostawiły mamę, panią Teresę, na ławeczce za filarem na drugim piętrze, a same poszły się fotografować, głównie w plenerze parteru (idealna fotka na Naszą-Klasę). Pani Teresa lubi Złote Tarasy najbardziej w całej Warszawie – nawet Stare Miasto tak jej się nie podoba. Ponieważ musi pilnować pięciu toreb, siedzi i podziwia. Przyznaje, że mniej więcej tak wyobraża sobie raj. Tylko żeby pieniądze miała i mogła tu coś kupić. Jeszcze nie wie, gdzie by poszła najpierw.
>>>Czytaj dalej>>>
16 – 18. Godziny szczytu szczytów
Choć mała choinka na zapleczu pojawi się dopiero przed samą wigilią, pan Michał rozpoznaje czas świąteczny po tym, że ludzie kupują więcej ryb. Wie, co mówi, bo pod sobą ma ich 5 – 6 tysięcy, a dziennie sprzedaje ponad 60. Głównie welonów, czyli popularnych złotych rybek. O karpiach nie mam mowy. Administracja Tarasów jednak mierzy ruch klientów w bardziej tradycyjny sposób – rejestrując za pomocą kamer liczbę wejść i wyjść do centrum.
W zwykły dzień odwiedza Tarasy kilkadziesiąt tysięcy ludzi, w okresie przedświątecznym nawet 100 tysięcy. Przez dzikie tłumy na parterze trudno się przecisnąć nawet dzwoniącym dzwonkami anielicom, które sprzedają opłatki, i ubranym w lekarskie fartuchy sanitariuszom pogotowia prezentowego (doradzają, jaki prezent powie „kocham”, a jaki spodoba się szefowi).
Koleje Mazowieckie codziennie dowożą też jakieś 80 procent z prawie 3 tysięcy pracowników Tarasów – większość melduje się tu jeszcze przed siódmą, część zmyka potem na zajęcia na uczelni i po paru godzinach wraca, część pracuje w 8- lub 12-godzinnym systemie zmianowym, a wśród ochroniarzy są tacy, którzy pracują po 24 godziny bez przerwy. Ci ostatni, gdy największa fala klientów opada, z poczuciem dobrze spełnionego obowiązku udają się na kolację.
20.00. Dostawę czas przyjąć
Wśród tłumów na poszczególnych poziomach przemykają z wielkimi wózkami pracownicy kolejnych sklepów. Późne popołudnie i wieczór to czas dostaw. Gdy znikną za drzwiami „przejście służbowe”, kilometrami korytarzy jadą do jednej z 21 wind towarowych i zjeżdżają na poziom -1. Wiozą ze sobą puste kartony na makulaturę. Pracownik centrum odpadów (nie mylić ze śmieciarzem) mówi, że ląduje jej tutaj kilkaset kilogramów dziennie, a do tego 8 ton odpadów komunalnych.
>>>Czytaj dalej>>>
W części parkingu przeznaczonej dla samochodów dostawczych na jadących z wózkiem przedstawicieli sklepu czeka już ciężarówka z towarem. Jego ilość zależy od wielkości sklepu i sezonu. Na przykład New Yorker w każdy dzień powszedni odbiera około 100 kartonów, w każdym jest średnio 30 sztuk ubrań. Oznacza to, że każdego dnia pracownicy tego butiku wieszają na wieszaki około 3 tysięcy bluzek, bluz, dresów, nie licząc stert tych, które klienci porzucają na półkach, w przebieralni lub na podłodze. A jest tego sporo, bo chyba pierwsza zasada w pracy sprzedawcy, której trzeba się nauczyć, to, że Polacy są wielkimi bałaganiarzami. Druga – to odporność na wizyty gburów, którzy wymagają nadludzkiej wręcz cierpliwości. I że jedyną zemstą, na jaką można sobie pozwolić, to wydanie 2 złotych 10 groszy reszty samymi drobniakami, zapewniając ze słodko przepraszającą miną, że 'naprawdę nie mamy inaczej'.
22.00 – 23.00 Randki w ciemno
O 22 zjeżdżają kraty w sklepach – tam gdzie są uchylone, jeszcze ktoś siedzi, jak w sklepie Simple, gdzie cała ekipa urządziła sobie pracową wigilię. Ale w alejkach i kawiarniach wciąż jest jeszcze sporo ludzi. Do 22.55 będą siedzieć w kawiarence trzej studenci, którzy wpadli na pomysł, jak zreformować system emerytalny i cyzelują napisane na tę okazję 3-stronnicowe przemówienie. Do 23.37 na fioletowych sofach na parterze można spotkać Asię i Tomka – wymieniają świąteczne prezenty. W Tarasach randkują regularnie (czasem zostają nawet do północy), bo ich stancje są na dwóch przeciwległych końcach miasta, a poza tym nie zawracają im głowy współlokatorzy. Widzowie ostatniego z 54 dziś seansów wyjdą z kina kilka minut po wpół do pierwszej.
>>>Czytaj dalej>>>
22.30. Zanim zalśni podest
Niedługo po zamknięciu sklepów do akcji wkracza pan Mirosław. Od siedmiu miesięcy pracuje „na podestach”. Innymi słowy, czyści 27 metalowych podestów przed wejściem na schody ruchome i 29 dywaników na wszystkich poziomach. Dywaniki to sama przyjemność. Gorzej z podestami. Najpierw trzeba je popryskać, żeby brud odmiękł, a dopiero potem zabierać się za mycie. Pan Mirosław najbardziej nie lubi gum. Co noc zdrapuje ich szpachelką około 30. Zdarzają się jeszcze bardziej krępujące sytuacje. Dziś do usunięcia między poręczami jest tampon (nieużywany), który pan Mirosław nazywa „przyrządem damskim”. Wciąga go do odkurzacza jednym zgrabnym ruchem i krzywi się z niesmakiem.
00.10. Bigos chce kebab
Na łączach krótkofalówek ochroniarskich wyjątkowo gwarno. Gołąb, Kapusta, Herkules i Bigos wzywają się nawzajem. Trwają szybkie ustalenia, kto dziś idzie na 'kebabusia' na Centralny. Pilnująca góry pani Agnieszka zostaje, jednym okiem zerka na trwające tu remonty, drugim podczytuje opowieści o czasach Holocaustu. Książkę pożyczyła od jednej ze sprzedawczyń. Takiej liczby wymienianych wśród pracowników Tarasów książek może pozazdrościć niejedna biblioteka. Pani Agnieszka najbardziej lubi wojenne, mocna jest również frakcja romansów, a na poziomie 1 niesłabnącą popularnością cieszy się Kapuściński. Jedna ze sprzedawczyń (po godzinach studentka dziennikarstwa) od października przeczytała na dyżurach już cztery jego książki, teraz jest w połowie 'Hebanu'.
1.15. Schody do nieba
Na poziomie -1 stanęły schody, ale planowo. Spod jednych z nich wyziera bowiem pan Jerzy, z zawodu konserwator urządzeń i transportu bliskiego (czyli schodów ruchomych). Z precyzją godną twórcy biżuterii, czym zajmował się jeszcze dwa lata temu, sprawdza cały układ zasilający, naprawia wszystkie usterki i czyści zalegający pod schodami brud. Co dwa tygodnie z jednych schodów może się go uzbierać nawet 5 kilogramów.
>>>Czytaj dalej>>>
2.00 – 2.30. Czas na piknik
Przerwa na śniadanie. W pokojach socjalnych ochrony i serwisu sprzątającego robi się tłoczno. Ktoś gotuje herbatę, ktoś nie może znaleźć swojej kanapki. Flirtowanie jest zakazane, można za to wylecieć z pracy.
2.48. Ogłaszam alarm dla...
Najpierw syrena, a potem komunikat 'Uwaga, uwaga! W budynku nastąpiło poważne zagrożenie pożarowe'. To dziś tylko rutynowe ćwiczenia. Właściwie to nigdy nie zdarzył się tu żaden pożar, ale któraś z 11 tysięcy działających czujek włącza się czasem, gdy w restauracji przypali się kotlet. Poważny wypadek był tylko jeden: pijany chłopak po wyjściu z kina postanowił zjechać na poręczy i wylądował przy wejściu do garażu pięć pięter niżej. Nie było co zbierać. Na co dzień czuwająca non stop czteroosobowa ekipa strażaków, przeszkolonych również medycznie, spotyka się co najwyżej ze stłuczeniami czy otarciami. Sporo jest też zasłabnięć. – Na zakupy przychodzą wygłodzone anorektyczki, które nawet nie tknęły śniadania, a potem dziwią się, że im słabo – denerwuje się jeden ze strażaków. Blisko 30-kilogramowy plecak z defibrylatorem, butlą tlenową i mnóstwem innych urządzeń taszczy się na każde miejsce wypadku głównie pro forma.
3.00. Nocne metkowanie
Z pracy wyjeżdżają dziewczyny pracujące w Mango. Od 22, podśpiewując kolędy, metkowały, czyli zmieniały ceny towarów (nieformalna wyprzedaż?). Z powrotem muszą się stawić dopiero o 14. W Carrefourze i Super-Pharmie towarowanie trwa i będzie trwało do rana.
>>>Czytaj dalej>>>
22.00 – 6.00. Pod kopułą wciąż nierówno
Główną pracą remontową przed świętami jest odbywające się raz na cztery miesiące czyszczenie kopuły. Mycie hektara szkła od wewnątrz zajmuje Dominikowi stojącemu właśnie na wysięgniku pod samym sufitem i reszcie wspinaczkowej ekipy ponad 10 dni. A do tego dochodzą wszelkie ekrany na ścianach między piętrami czy podwieszane pod sufitem szyby. Choć adrenalina jest spora ('ale nie taka jak przy zwisaniu na 30 piętrze wieżowca'), dla zabicia monotonii wszyscy słuchają Radia Eska. W słuchawkach oczywiście, bo w całym centrum non stop lecą świąteczne piosenki, na szczęście zaprogramowane tak, by nie powtarzały się częściej niż raz na dwie godziny. Świecą się też wszystkie światła – kilometr girland z lampkami, kilkadziesiąt choinek i cała reszta. Jest zupełnie jak w dzień. Tarasy płacą miesięcznie 400 tysięcy złotych za prąd.
6.30 – 8.59. Wielkie odliczanie
Do sklepów zaczynają się schodzić pracownicy. Część odbiera nowy towar, część sprawdza, czy na półkach i wieszakach wszystko w porządku, do restauracji przyjeżdża świeże mięso, pani w kiosku przez dwie godziny rozkłada gazety (najwięcej przychodzi w czwartki). Ochroniarze kilka minut przed ósmą schodzą się na odprawę.
Wszyscy pracownicy Tarasów są jak małe trybiki pilnujące, by wszystko działało jak w dobrze naoliwionym mechanizmie. Jak się w tym nie pogubić? To trzecia główna zasada pracy w centrum handlowym: klapki na oczy i krok po kroczku, krok po kroczku. A główni aktorzy na razie przestępują nerwowo z nogi na nogę, coraz bardziej marznąc przy wciąż jeszcze zamkniętym wejściu.