Marakchiego nie tylko wyrzucono z kraju, w którym mieszkał osiem lat, gdzie miał przyjaciół i narzeczoną. Jako persona non grata nie ma dziś wstępu ani do Polski, ani żadnego innego państwa należącego do strefy Schengen.

Reklama

Agent na wyłączność

Zaczęło się kulturalnie. Na pierwsze spotkanie Marakchiego zaproszono do siedziby ABW. Przy kawie poznał swojego agenta. Marcin - bo tak się przedstawił funkcjonariusz - pytał go o działalność w samorządzie studenckim, arabskich znajomych, jego plany na przyszłość. Nie dociskał, gdy Marakchi twierdził, że przytaczane mu arabskie nazwiska, słyszy po raz pierwszy. Kazał mu tylko podpisać świstek papieru i obiecać, że o spotkaniu nie piśnie nikomu ani słowa. – Podpisałem w nadziei, że dadzą mi spokój – mówi Marokańczyk.

Nic bardziej mylnego. Agent Marcin zaczął dzwonić regularnie i prosić o spotkania – Zadawał te same pytania. Chciał wiedzieć skąd znam o wicekosnula USA, pytał o moje wyjazdy do Francji, chciał wiedzieć z kim się tam spotykam. Tłumaczyłem, że we Francji leczy się moja chora na raka matka i jak chce to może wszystko sprawdzić – opowiada Marakchi. Agent Marcin robił się coraz bardziej niecierpliwy. Kolejne rozmowy były już coraz mniej przyjemne.

Zamachowiec ze sklepu z fajkami

W końcu funkcjonariusz wyłożył karty na stół. Na jednym ze spotkań pokazał Marakchiemu donos, z którego wynikało, że Marokańczyk jest członkiem organizacji terrorystycznej Selafija Jihadija i planuje zamach na Wydział Spraw Obywatelskich i Cudzoziemców. Właśnie w tym celu otworzył swój sklep z pamiątkami afrykańskimi okno w okno z budynkiem urzędu. – Usłyszałem, że mam zacząć współpracować, bo jeśli odmówię, wyrzucą mnie z kraju. Ja nie miałem pojęcia o co chodzi. Pierwszy raz słyszałem o tej organizacji. Gdy sprawdziłem w internecie, okazało się, że jej członkowie nie mają nic wspólnego z moją ojczyzną. Ale dla agentów to nie miało znaczenia – mówi Marakchi. Na kolejnych spotkaniach konsekwentnie zaprzeczał, jakoby miał coś wspólnego z wywrotowymi organizacjami islamskimi i odmawiał współpracy. W tym czasie zdążył już sprzedać udziały w sklepiku i obronić dyplom na wydziale inżynierii Elektrycznej i Komputerowej na Politechnice Krakowskiej. Jego promotor, prof dr hab inż Józef Gawlik zaproponował mu studia doktoranckie.

>>>Czytaj dalej>>>

Reklama



Ale z planów Marakchiego nic nie wyszło. W maju 2009 roku wojewoda małopolski nakazał mu w ciągu siedmiu dni opuścić kraj. Urzędnicy powołali się na konieczność ochrony bezpieczeństwa i porządku publicznego państwa. Konkretów jednak nie podali. – Usłyszałem, że dokumentacja jest tajna. Jak mam się bronić skoro nie wiem, jakie mi postawiono zarzut? - żali się Marakchi. Wyjechał z kraju ale się nie poddał. Zwłaszcza, że kilka dni po jego wyjeździe jego brat Achraf, także student Politechniki Krakowskiej, po nalocie całego zastępu straży granicznej i ABW na mieszkanie spakował walizki, zrezygnował ze studiów i wrócił do domu.

Tajne dokumenty

Oficjalnie przypadku Marakchiego nie chce komentować żaden urząd, który miał dostęp do jego akt. W urzędzie wojewody małopolskiego dowiadujemy się tylko, że przed wydaniem zezwolenia obcokrajowcowi, wojewoda prosi o opinię inne służby - straż graniczną, policję i ABW. - Jeśli są przesłanki, że taka osoba stanowi zagrożenie, odmawiamy wydania zezwolenia - mówi Joanna Sieradzka z biura prasowego wojewody małopolskiego. - Nie możemy udzielać żadnych informacji - ucina rozmowę Katarzyna Koniecpolska- Wróblewska, rzeczniczka ABW.

Marakchi odwoływał się do Urzędu ds. Cudzoziemców w Warszawie, złożył nawet zawiadomienie do prokuratury. Oskarżył w nim funkcjonariuszy ABW, że z własnej inicjatywy lub wykonując polecenie służbowe sfingowali materiały operacyjne w celu wprowadzenia w błąd organu administracji. Sprawa jest w toku.

W zeszłym tygodniu sprawa trafiła do Wojewódzkiego Sądu Administracyjnego. Marakchiego reprezentuje jedna z dużych warszawskich kancelarii, która o problemach Marokańczyka dowiedziała się od Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka i postanowiła bezpłatnie go reprezentować. – Na tym etapie nie chcemy rozstrzygać zasadności decyzji o wydaleniu z kraju. Ale przepis, który został w tym przypadku wykorzystany, może stanowić źródło nadużyć. Jest zbyt ogólny. Poza tym cudzoziemiec powinien mieć w możliwym zakresie dostęp do obciążających go dokumentów. Inaczej nie będzie miał szansy się skutecznie bronić – mówi Maciej Bernatt, koordynator Programu Spraw Precedensowych HFPC.