W Czechach w odróżnieniu od naszego kraju nie obowiązuje ustawa o zakazie spożywania alkoholu w miejscach publicznych. Jednak miasta dostrzegające problem na swoim terenie mogą wprowadzić uchwałę z takimi obostrzeniami. Cieszyn jest trzecim miastem w Republice Czeskiej, które zdecydowało się na ten krok. Dorota Havlikowa, rzecznik prasowy ratusza, nie ukrywa, że miasto bez tych przepisów nie radziło sobie z pijącymi na ulicach.

Reklama

"Wprowadziliśmy zakaz, bo problem urósł do poważnych rozmiarów. Nie jest wymierzony przeciwko Polakom, ale obywatelom wszystkich krajów" - wyjaśnia. "Jesteśmy miastem granicznym. W sezonie odwiedzają nas tysiące ludzi, którzy czują się na ulicach zbyt swobodnie. Mamy kłopot także z naszymi rodakami, którzy uważają, że mogą pić gdzie im się podoba".

Chociaż po obniżkach akcyzy na alkohol w Polsce mrówki zniknęły z granicy, bo na skalę hurtową nie opłaca się go przenosić, to różnica cen napojów wyskokowych kupowanych na prywatny użytek nadal jest korzystna. "Vodka, rum, likier, Helsinki. Tanio!" - to pierwsze słowa, jakimi witają nas handlujący alkoholem 15 metrów za szlabanem granicznym po czeskiej stronie.

Wystarczy pokazać dokument ze zdjęciem i przejść przez most na Olzie, by trafić do alkoholowego raju cenowego. A 30 zł za litr popularnej fińskiej wódki, zwanej przez Czechów Helsinkami, to przecież okazja. Miłośnicy mniej wykwintnych trunków półlitrową butelkę wódki kupią już za 80 koron, czyli niespełna 11 zł. Mając złotówkę, można kupić pół litra piwa i jeszcze kasjerka wyda resztę. Najbliższy sklep monopolowy dzieli od granicy... pięć metrów.

Reklama

Od niego już tylko krok do parku biegnącego wzdłuż granicznej Olzy. Sam brzeg spokojnie opada w stronę wody i jest idealnym miejscem na całoroczne "majówki". Można, delektując się trunkiem, obserwować życie po polskiej stronie. Choć wprowadzony zakaz na równi traktuje wszystkich - i Polaków, i miejscowych, to nasi rodacy, zdaniem właścicieli sklepów, wyprzedzają inne nacje w alkoholowych zakupach.

"Zgłaszaliśmy problemy z pijącymi alkohol pod sklepem, ale policja rozkładała ręce, że nie ma zakazu. Straż miejska nawet nie chciała przyjeżdżać, chyba że ktoś zaczynał się awanturować" - wspomina Zdenek Jelonek, sprzedawca w jednym ze sklepów spożywczych w Czeskim Cieszynie. Jan Hruza, szef straży miejskiej w Czeskim Cieszynie, nie ukrywa, że co drugi pijący w miejscach publicznych to Polak. " W skrajnych wypadkach kompletnie pijanych przewoziliśmy na granicę, gdzie zajmowali się nimi polscy strażnicy miejscy" - wyjaśnia. Bogdan Ficek, burmistrz polskiego Cieszyna, potwierdza to: "Niejednokrotnie nasi strażnicy interweniowali na granicy. Nasi miłośnicy trunków wybierali czeską stronę, bo skutecznie egzekwowaliśmy zapisy ustawy po polskiej stronie".

Teraz problem powinien zniknąć z czeskich ulic. Kary finansowe są dotkliwe. Dodaje, że nie należy problemu demonizować i winy za obostrzenia przypisywać Polakom. "Z zasady nie komentuję decyzji władz Czeskiego Cieszyna, ale pijaństwo na ulicach tego miasta dotyczyło w równym stopniu innych nacji. Zwłaszcza podczas wakacji" - kończy Ficek.