Jeszcze miesiąc temu Polska była faworytem zmagań o organizację EXPO 2012. Projekt organizacji tej imprezy we Wrocławiu zyskał poparcie ekspertów. Bo Wrocław przygotował się tym razem staranniej do walki o Expo, niż do pierwszego starcia w 2002 - miasto dostało wtedy dwa głosy. Niestety, to nie fachowcy podejmują decyzję. Ta zapada w tajnym głosowaniu, w którym uczestniczą przedstawiciele wszystkich państw zrzeszonych w Międzynarodowym Biurze Wystaw.
A tych przez ostatni miesiąc przybyło i to sporo. Połowa z nich to kraje afrykańskie, połowa - kraje Azji i Oceanii. Nikt nie miał wątpliwości, że państwa te wstąpiły do biura z inspiracji kontrkandydatów Polski - Korei i Maroka. Nikt też nie miał wątpliwości, że nie oddadzą swoich głosów na Wrocław.
"Chciałbym, aby o zwycięstwie w rywalizacji o EXPO 2012 zdecydowały względy merytoryczne, a nie arytmetyka wynikająca z mapy politycznych i ekonomicznych wpływów" - mówił wcześniej, jeszcze przed głosowaniem, minister kultury Bogdan Zdrojewski, były prezydent Wrocławia. Dodał, że Polska nie miała szansy przedstawić nowym członkom biura zalet polskiej kandydatury.
To nie było fair
Zwerbowanie nowych krajów członkowskich to złamanie umowy dżentelmeńskiej, którą rok temu podpisały wszystkie trzy kandydujące do organizacji EXPO kraje. Zdaniem Michała Tabisza, dyrektora biura pełnomocnika rządu do spraw EXPO 2012, wygląda na to, że umowy dotrzymała tylko Polska.
Przed głosowaniem apel do nowych członków biura o powstrzymanie się od głosowania wystosowali polski minister kultury, przedstawiciele Kanady i Czech. Bezskutecznie.
Nie udało się. Straciliśmy szansę na wspaniałą imprezę, która mogła rozsławić Wrocław i Polskę na świecie. Straciliśmy też szansę na miliard złotych zysków.