Warszawska prokuratura, jak podaje rozgłośnia, prosi, by nie łączyć tych zatrzymań ze sprawą porwania Olewnika. Wyjaśnia, że chodzi o niedopełnienie obowiązków i przekroczenie uprawnień przez funkcjonariuszy w powiecie płockim w okresie od 21 grudnia 2006 roku do 1 marca tego roku. A więc kilka lat po porwaniu Olewnika.
Ale o tym, że za porwaniem syna biznesmena mogą stać policjanci, jest przekonana nie tylko rodzina ofiary. Dzisiaj nie kryją tego także ówcześni szefowie resortu spraw wewnętrznych.
Już oficjalnie podejrzewa się, że niektórzy mundurowi celowo utrudniali śledztwo. Całą sprawę wyjaśnia teraz specjalna grupa śledczych w Prokuraturze Krajowej.
Czego nie zrobiła policja, a powinna
1) Już dwa tygodnie po porwaniu Krzysztofa Olewnika policjanci mieli w rękach mocny dowód - kasetę VHS, na której widać, jak Wojciech F., szef gangu porywaczy, kupuje telefon komórkowy. Z tego numeru bandyci wykonali pierwsze połączenia do rodziny ofiary z żądaniem okupu. Co zrobili z tym dowodem policjanci? Tak go ukryli, że przez cztery lata nie było do niego dostępu - ujawniła "Rzeczpospolita.
2) Z kolei DZIENNIK ustalił, że numery i serie banknotów z okupu zebrane przez Olewników i oddane śledczym zostały przekazane tylko innym oddziałom polskiej policji. Nigdy nie trafiły do Interpolu i Europolu. Polska policja przekazała je im dopiero 21 grudnia 2004 roku - 17 miesięcy po wpłacie okupu. Również dopiero wtedy otrzymał je Generalny Inspektor Nadzoru Bankowego. Dlaczego tak późno? Tego nikt nie wie.
3) Nadzorujący śledztwo w sprawie porwania nadkomisarz Remigiusz Minda znał anonim wskazujący miejsce przetrzymywania ofiary i nazwiska porywaczy - dowiedział się natomiast "Newsweek". Wcześniej policjant przekonywał, że listu nie przekazał mu ojciec Krzysztofa.
4) Przestępcy mieli informacje o przebiegu śledztwa - dostawali je prawdopodobnie z płockiej policji. Wyszło to na jaw w trakcie procesu. Jeden ze świadków opowiedział o tym, jak płoccy funkcjonariusze zorganizowali pewnego dnia tajne przesłuchanie. Powód: porywacze zakazali rodzinie i jej znajomym kontaktów z policją. Jednak kilkanaście minut po wyjściu z tego przesłuchania świadek odebrał telefon z pogróżkami - porywacze już wiedzieli, gdzie był.
5) Z analizy śledztwa wykonanej przez niezależnych prokuratorów z Olsztyna wynika, że zarzuty powinni dostać właśnie policjanci, którzy prowadzili nieudolne śledztwo w sprawie porwania Olewnika.
Analiza, wykonana na polecenie Janusza Kaczmarka, zaginęła. Ale wiadomo, jakie zawierała wnioski - to prokuratorzy i policjanci celowo utrudniali sprawę. Fabrykowano dowody i pisano notatki służbowe, które miały śledztwo kierować na fałszywe tropy - np., że Olewnik był na terenie Austrii. Wnioski są druzgocące. Zarzuty powinni usłyszeć m.in.: prokurator Leszek W., nadkomisarz Remigiusz M. i aspiranci Henryk S. i Maciej L.
6) "Gazeta Wyborcza" dodaje: "Nie ma żadnych notatek świadczących o tym, że policja próbowała rozpoznać środowisko przestępcze w Drobinie, rodzinnej miejscowości Olewników. Policjanci nie sprawdzili zebranych odcisków palców w policyjnej bazie danych, nie poinstruowali rodziny, jak ma rozmawiać z porywaczami, co ma robić z korespondencją od nich, jak rejestrować rozmowy telefoniczne. Dopiero po 17 miesiącach uzyskano odczyty połączeń telefonu stacjonarnego, na który po porwaniu zadzwonili jego sprawcy".
Krzysztof Olewnik został uprowadzony z własnego domu w październiku 2001. Przez dwa lata porywacze więzili go w koszmarnych warunkach, a przez ostatnich kilka tygodni w wykopanej w ziemi studni. Zginął w sierpniu 2003 r. niespełna trzy tygodnie po tym, gdy rodzina zapłaciła za niego 300 tys. euro okupu. Ciało 27-letniego mężczyzny znaleziono dopiero w 2006 r. Sąd do tej pory skazał jedynie bezpośrednich sprawców jego porwania i morderstwa.