Miałem z ojcem bliski kontakt. Zwłaszcza w ostatnich latach, gdy cieszył się z moich sukcesów zawodowych. To pozwoliło nam na partnerskie stosunki. Kiedy byłem młodszy, oczekiwał ode mnie głównie postępów w nauce. Wymagał punktualności i koncentracji. Dopiero ostatnio przeszliśmy na bardziej przyjacielską stopę. Ale i tak pozostał szalenie wymagający. Był niezwykle punktualny. Ceniłem to w nim. Mawiał, że nie ma czasu się spóźniać.
Punktualność była też dla niego wyrazem szacunku dla drugiego człowieka. Kiedyś umówiłem się z ojcem na Starym Mieście w Warszawie. Rodzice mieszkali przy Piwnej. Miałem podjechać po niego samochodem na Podwale. Umówiliśmy się na godz. 14. Na Podwalu był straszny korek. I spóźniłem się pół minuty. Ojciec powiedział wtedy niesamowite zdanie. Nigdy o tym nikomu nie opowiadałem.
Przyjechałem pod pomnik Kilińskiego. Ojciec już czekał. "Spoźniłeś się!" - rzucił. "Spoźniłem się zaledwie 30 sekund. Spójrz, co się dzieje. Przecież widzisz, że tu się nie da przejechać" - próbowałem się bronić. Ale ojciec błyskawicznie mnie zgasił: "Mój synu, gdyby to była wojna atomowa, tobyś ją przegrał". Od tego czasu nigdy się nie spóźniałem.
Tęsknił za mamą
Codziennie ze sobą rozmawialiśmy. Głównie przez telefon, bo ojciec ciągle był za granicą. Nawet teraz, po jego śmierci, czasami wydaje mi się, że może jest gdzieś na wyjeździe. Przez ostatnie kilka lat spędzał więcej czasu w samolocie niż na ziemi. Zwariowane tempo pracy, ilość spotkań, fundacji, którym przewodniczył, podróży zagranicznych - tym wszystkim starał się wypełnić lukę po utracie żony. Z powodu zmęczenia takim trybem życia ojciec miał parę lat temu kłopoty ze zdrowiem.
Na szczęście fizycznie był mocny jak skała. Mama, która była historykiem starożytności, zmarła w lipcu 2004 r. Ojciec nie mógł sobie poradzić po jej śmierci. Co prawda, myśmy się wtedy bardzo zbliżyli, ale nie zastąpiło to mamy.
Miałem czasem wrażenie, że wraz z jej śmiercią dla ojca zatrzymał się czas. Mieszkanie, w którym mieszkał z mamą, było podzielone jakby na dwie części. Część mamy, część ojca. W części mamy ojciec przez 4 lata niczego nie zmienił. Tam jest mamy szczoteczka do zębów, bielizna, ubrania, futra. Wszystko zostało jak w dniu, kiedy odeszła.
Nawet strzykawki, którymi w ostatnich tygodniach życia dostawała leki. Wszystko było jak dawniej. Nic nie zostało o centymetr przesunięte. Czas się zatrzymał. Lukę w życiu po stracie żony starał się wypełnić zupełnie wariackim tempem pracy. Nie chciał w domu siedzieć sam. Bardzo zbliżyliśmy się do siebie. Ale nie zastąpiło to mamy.
Niełatwo być synem Bronisława Geremka
Przed 1990 r. nie mogłem dostać paszportu. Pewnie byłem podsłuchiwany. Nawet z IPN mam list, że jestem poszkodowany. W wolnej Polsce zajmowałem się zupełnie inną dziedziną niż ojciec - medycyną. Bardzo trudno jest tworzyć własną historię i osiągnąć sukcesy w cieniu tak wielkiego ojca. Był to pewien stres. Każdy chce sprostać oczekiwaniom tego wielkiego ojca, którego nie da się zastąpić ani dogonić.
Wszyscy w rodzinie przeżywaliśmy emocje 1980 roku. Kiedy zaczął się Sierpień, odpoczywaliśmy na Mazurach. Żeglowaliśmy. Ojciec pojechał do Stoczni. Żyliśmy tymi wydarzeniami. Byłem wtedy studentem Akademii Medycznej w Warszawie. Znałem niemal całą ówczesną opozycję. Łącznie z obecnym prezydentem i marszałkiem Sejmu, którzy bywali u nas w domu. Działałem w NZS-ie. Mieliśmy jednak taką umowę z ojcem, że ja się przede wszystkim uczę. "Nie będę jeszcze brał na siebie problemów z twoją nauką" - powiedział mi.
Potem bardzo bolało, kiedy po skończeniu studiów miałem trudności z otrzymaniem pracy. Nałożono na mnie coś w rodzaju zakazu pracy w lecznictwie zamkniętym. Zatrudniłem się w izbie przyjęć Szpitala Praskiego. To było jedyne miejsce, gdzie mogłem robić specjalizację z chirurgii. Po ponad dwudziestu latach myślę, że warto było. Ale jako młody chłopak bardzo to przeżywałem. I ojciec też. Chociaż zawsze mówił: "Słuchaj, nie takie bryły przed nami były".
13 grudnia 1981 r. ojca zatrzymano w drodze z Gdańska, w okolicy Iławy. Do naszego mieszkania o siódmej rano weszło dwóch panów z łomem. Gdybyśmy nie otworzyli, wyważyliby drzwi. Na szczęście te czasy minęły.
Odwiedzałem ojca, gdy był internowany. Muszę powiedzieć, że nie wyglądało to tak strasznie. Generalnie w internowaniu siedzieli porządni ludzie. Jadąc do Darłowa, nie wybierałem się więc jak do ciężkiego więzienia czy kopalni. Znacznie gorzej przeżyłem, kiedy widziałem ojca w Białołęce. Bo to był normalny areszt śledczy, w którym siedzieli również kryminaliści.
Ojciec był jak zwykle spokojny. Powiedział: - Słuchaj, teraz na ciebie spada odpowiedzialność za rodzinę. I to mi przekazał w krótkich żołnierskich słowach. Bez specjalnego patosu.
Jego słowa miały wielką wagę
Nigdy nie gadał, żeby gadać. Cenił czas. Nie tracił go na pogaduszki. Wszystko, co mówił, miało znaczenie. Chciał, żeby to było respektowane i przyswojone. Generalnie nie opowiadał o wojnie. Nie chciał do tego wracać. To było dla niego zbyt ciężkie. O swoich przeżyciach nie rozmawiał nawet z ludźmi, którzy jak on przeżyli getto warszawskie. Jakby chciał ten okres ze swego życia wytrzeć.