Daniel Walczak: Sześć lat temu został pan ranny na moście w Kosowskiej Mitrovicy. Jak tam wygląda służba?
ppłk Andrzej Kuczyński*: Jest ciężko. W każdej chwili może dojść do akcji i to na ostro. Czy to konwój na trasie do Mitrovicy czy patrol, atak może być zawsze.
Na ostro? To znaczy, że tam każdy trzyma broń w domu?
Jak nie w domu to obok. Broni jest tam dużo. I dosłownie w każdym momencie mogą ją powyciągać.
Czyli co, patroluje pan miasto i wie, że conajmniej kilku przechodniów, których pan widzi, ma coś schowane pod kurtką?
Tak. Tam każdy cywil może mieć broń i jak ma akurat dzisiaj fantazję to ją weźmie ze sobą, jak wyjdzie na spacer. Serbowie to naród walczący, to są wojownicy. I przede wszystkim bardzo patriotyczni. Jak uznają, że ktoś wchodzi w ich sprawy - z miejsca łapią za broń. Jak byłem na moście w Mitrovicy, to rzucili nam pod nogi granaty M70. One mają mnóstwo małych kulek - są tak skonstruowane, żeby spowodować dużo rannych. Ostrzelali nas też z broni automatycznej, samochody były podziurawione.
Czy Serbowie traktują nas jak wrogów?
Nie. Serbowie darzą nas sympatią. Często z nimi rozmawialiśmy, byli przyjaźnie do nas nastawieni. Tyle, że jak dochodzi do walki, to oni nie patrzą kto jest z jakiego kraju. Odstawiają sentymenty na bok. Tego jak tam jest, zwykły śmiertelnik nie jest w stanie sobie wyobrazić.
*ppłk Andrzej Kuczyński - policjant, który wziął udział w misji w Kosowie. W 2002 roku był ranny odłamkiem granatu podczas starcia z Serbami na moście w Mitrovicy.
p
Talaga: Tracimy właśnie dusze Serbów
Starcia w Mitrovicy są konsekwencją ogłoszenia przez Kosowo niepodległości i uznania jej przez wiele państw europejskich, w tym Polskę - pisze w DZIENNIKU publicysta Andrzej Talaga. Tym razem nie wybuchły tam walki serbsko-albańskie, jak w przeszłości, ale bunt Serbów przeciwko społeczności międzynarodowej. Przeciw ONZ i NATO. Serbowie czują się zdradzeni. Trzeba przyznać - nie zrobiliśmy zbyt wiele, by nie mieli dziś tak paskudnego samopoczucia.
Nie byłoby rannych polskich policjantów, gdyby nie tamta decyzja. Płacimy za pośpiech i zbytnie uleganie żądaniom Albańczyków. Zamiast polubownego załatwienia sprawy, mamy rozruchy. Zamiast debaty o przyjęciu Serbii i Kosowa do Unii Europejskiej krew na ulicach i płonące samochody.
Formalne oderwanie się Kosowa od Serbii - rzeczywiście nastąpiło już w 1999 roku - uruchomiło lawinę. Najpierw w Belgradzie wyszło na ulice ponad sto tysięcy demonstrantów, głównie młodzieży - najbardziej proeuropejsko zorientowanej części serbskiego społeczeństwa. Z dnia na dzień straciliśmy tych ludzi dla zjednoczonej Europy. Aż trudno uwierzyć, że europejscy politycy nie wzięli tego pod uwagę, gdy decydowali się poprzeć roszczenia Albańczyków.
Potem było jeszcze gorzej. W Serbii wybuchł kryzys parlamentarny. W związku z tym odbędą się tam przyspieszone wybory, które wygrają prawdopodobnie siły antyeuropejskie i nacjonalistyczne. Umiarkowany prezydent Tadić będzie musiał borykać się z antyzachodnim parlamentem. I nie ma dużych szans na utemperowanie nastrojów. Owszem, większość Serbów nie przejmuje się secesją Kosowa, byłaby nawet skłonna zgodzić się na nią, ale ludzie ci zostali upokorzeni. A wtedy nie działa się racjonalnie. Wtedy dochodzi do głosu zraniona duma.
Unia nie zaproponowała Serbii na osłodę żadnych specjalnych warunków przyjęcia jej w swoje szeregi w zamian za zgodę na niepodległość Kosowa. W ogóle nie uwzględniła jej zdania. A mieliśmy w ręku sporo atutów, by powściągnąć Albańczyków. Kosowo żyje wszak w znacznym stopniu z unijnej pomocy, można było choćby zagrozić jej ograniczeniem. Nie zrobiliśmy tego.
Trzeba zadać sobie kilka podstawowych pytań. Chcemy pokojowo rozwijającej się Serbii, członka Unii? Stabilizacji na Bałkanach? Poskromienia grasujących w Europie gangów przestępczych mających swój matecznik w Kosowie? Kosowa, które nie będzie przez dziesięciolecia na garnuszku Unii i Amerykanów, a zacznie utrzymywać się samodzielnie i utworzy sprawną administrację państwową? Na wszystkie te pytania udzielimy z pewnością odpowiedzi pozytywnej. Dlaczego zatem zachowujemy się tak, jakby było odwrotnie?
Serbowie z Mitrovicy nie chcą żyć w niepodległym Kosowie. Wolą przyłączyć się do Serbii. Tymczasem usłyszeli właśnie, że nie ma mowy o podziale Kosowa, a NATO wysłało na nich żołnierzy. Zapewne słusznie. To Sojusz odpowiada za bezpieczeństwo w tym kraju i nie może sobie pozwolić na rozruchy.
Zabrakło jednak pozytywnego przesłania. Rozumiemy wasze racje, usiądźmy do stołu rokowań i je przedyskutujmy, ale nie pod presją siły. Przyjazny gest, rozmowa, zapewnienie o wspólnocie celów - właśnie tego brakuje w naszej polityce wobec Serbów. To nie banda sfrustrowanych szaleńców, ale ludzie, którzy boją się o swoją przyszłość.